KIEDY SAMA PODCINASZ SOBIE SKRZYDŁA
Było już dobrze, było tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie było. Byłam spokojna, spełniona, szczęśliwa, chciałam latać - czułam, że przeniosę góry, że wszystko przede mną, że dam radę i choć ta pewność siedzi gdzieś tam we mnie głęboko, to jednak nie jest tak, jak było. John Lennon powiedział: "Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec." - tym się kieruję, to po prostu jeszcze nie koniec. Mimo wszystko postanowiłam się odciąć, zakończyć pewien etap, żałoba skończona, bo wiem, że dłużej tak nie mogę, nie dam rady. To nie jest tak, że ze wszystkim jest do dupy, jest dobrze, ale nie tak dobrze, jak być powinno. Wiesz, mam inny punkt odniesienia, wiem, czego nie chcę, wiem, dlaczego jest mi źle, wiem też, jak się czułam. Stawiam kreskę i idę dalej, ale najpierw opowiem i pożegnam to, co było. Choć na zewnątrz jestem raczej twardą babą, to emocje zjadają mnie od środka, dlatego czasem muszę napisać, opowiedzieć, żeby przestać o tym myśleć. Głowa działa trochę tak, że skoro jest zapisane, to nie muszę już o tym myśleć. U mnie działa.
Nie chcę poczucia winy, które każdego dnia towarzyszyło mi od kiedy wyprowadziłam się z domu. Patrzyłam na swoje dzieci i łzy napływały mi do oczu, bo to nie jest normalna rodzina. Czym jest normalna rodzina? Mama i tata - razem? A mama i dzieci, to co? To nie rodzina? Bolało. I nadal boli, ale wiem, że nic lepszego nie mogłam dać swoim dzieciom, bo żadne dziecko nie powinno żyć w domu bez miłości. Wzięłam życie we własne ręce, wzięłam odpowiedzialność za siebie i za dzieci. Później reszta potoczyła się sama. Dziś już nie patrzę na dzieci i oczy nie są pełne łez. Przetrawiłam, przepracowałam. Jest ok.
Przesunęłam swoje granice, z czego nie jestem zadowolona, bo doprowadziło to do tego, że większość ludzi uznała, że można mi wejść na głowę. Dobrze jest być elastycznym, żeby jakoś to życie przeżyć, ale kiedy ludzie dostają palec, to najchętniej biorą całą rękę. Kiedy zaczęłam ponownie wyznaczać granice, bo nie czułam się komfortowo, to okazuje się, że to ze mną jest coś nie tak i tak w ogóle, to o co mi chodzi, skoro do tej pory było dobrze. Było, ale już nie jest i nie będzie, bo nie godzę się na przesuwanie moich granic z korzyścią dla innych.
Pozwoliłam wejść do swojego życia z butami osobom, które powinny stać z boku i wchodzić tylko wtedy, kiedy im na to pozwalam. Słucham innych, przez to zrobiłam się podatna na ich opinie. Pozwoliłam wypowiadać się w zły sposób na tematy, o których ludzie nie mieli pojęcia. Odważnie jednak kroczyli po kruchym lodzie, na szczęście ocknęłam się i absolutnie nikt nie ma prawa mówić czegokolwiek na temat, o którym nie wie nic. Siedziałam cicho, bo lubię obserwować i słuchać, moja czujność została uśpiona, do czasu. Jestem pewna swego i pewnych tematów nie podejmuję z nieodpowiednimi osobami. Koniec.
Nie ma co się oszukiwać, Kaja nie była planowanym dzieckiem. Nie umiem nawet opisać tej burzy emocji w mojej głowie, kiedy zrobiłam test, ale jedno wiedziałam - jak tylko dziecko się urodzi, to wszystko samo się ułoży. I choć ciężko mi było to sobie poukładać, choć wiele nocy przepłakałam, to sekundę po porodzie wiedziałam, że to najlepsza, najpiękniejsza i najwspanialsza przygoda. Takie podsumowanie zmian w moim życiu. Pamiętam, jak dziś, kiedy na nią patrzę, kiedy ją tulę i płaczę, bo w głowie pojawia się myśl, że jedna decyzja i mogło jej nie być. Absolutnie nie mam na myśli aborcji. Jako trzydziestolatka zaliczyłam wpadkę, dziś to najśmieszniejsze zdanie, jakie sama wypowiadam. Cała ta sytuacja bardzo mocno na mnie wpłynęła, odbiła się na mnie i na mojej pewnosci. To było moje podcięcie sobie skrzydeł.
Nie umiałam mówić my. Do dziś mam z tym problem. Jestem ja i dzieci. Ale MY? Chyba wynika to trochę z mojego lęku. Z wcześniejszych doświadczeń, taka forma pancerza. Zakochałam się. Poczułam coś, czego nie umiem opisać. I to chyba było najtrudniejsze, bo jak to tak, ja? Matka dwójki dzieci? Samotna matka, lepiej - stara panna z dwójką dzieci. Ciężko mi mówić o swoich uczuciach, ale tak - spotkałam na swojej drodze osobę, która denerwuje mnie każdego dnia, udusić mam go ochotę co kilka minut, ale odkładam to na inny czas, bo bardzo bym tęskniła.
Ze skrajności w skrajność. Znów jestem mamą, a w zasadzie próbuję siebie przeprosić i dostrzec w sobie kobietę, przyjaciółkę, córkę - bo bycie mamą jest ekstra, ale na dłuższą metę bycie tylko mamą, to najbardziej męczące i najtrudniejsze zadanie. Wciąż nie umiem znaleźć tego złotego środka - żeby spełniać się jako kobieta, a jednocześnie być mamą. Jest mi przykro, że znów zatraciłam siebie, że poświeciłam się jednej roli, a zapomniałam o tym, żeby dbać też o siebie - niby powtarzałam sobie:"zaopiekuj się sobą", ale od słów do czynów była bardzo długa droga. Dużo się we mnie zmieniło, jestem z tego dumna, ale pojawiło się też sporo obaw, bo jest inaczej niż było. Nie boi się ten, co nic ni robi - dlatego mój strach będzie mnie znów motywował. Wiem, czego nie chcę, próbuję odnaleźć to, czego chcę. Czuję, że najlepsze jeszcze przede mną. I tego się trzymam.
To dopiero początek. Był już koniec, teraz jest teraz, a przyszłość nadejdzie. Pomału.
Nie podcielas skrzydeł, rozwinelas. Każdy popełnia bledy, nie ma ludzi nieomylnych. Działaj. M.
OdpowiedzUsuńTak trzymaj, bedzie jeszcze lepiej. Jesteś wspaniała matka, kobieta, córka :* Aga.
OdpowiedzUsuń