KOSMETYKI MINERALNE - ANNABELLE

KOSMETYKI MINERALNE - ANNABELLE

Post typowo kobiecy, kilka moich spostrzeżeń o kosmetykach mineralnych, chociaż absolutnie nie mam się za ekspertkę, raczej powiedziałabym, że post pisany przez laika dla laika, bo uważam, że zabawa z kosmetykami mineralnymi jest warta świeczki, ale też nie jest zbyt łatwa. Do tego wpisu poprosiłam o pomoc koleżankę, bo moja buzia przez ostatnich kilka miesięcy przechodzi drugą młodość, a że wybrałam zestaw, który ma rozświetlić moją twarz, to uznałam, że bardziej estetycznie będzie pokazać buzię bez większych zmian. 


Tym razem do przetestowania wybrałam zestaw od Annabelle Minerals - standardowo najtrudniejsze okazało się wybranie odpowiedniego odcienia, ale fachowa pomoc ze strony sklepu nie miała z doradzeniem już większego problemu. Wybrałam zestaw podstawowy, bez cieni, bo ich praktycznie nie używam. Cały zestaw ma rozświetlać naszą twarz - podkład, korektor, puder oraz róż. 


Pierwsza i podstawowa zasada, to kosmetyki mineralne nakładamy na nawilżoną skórę twarzy. Ja czasem nakładam na krem bb, jeśli potrzebuję większego krycia, albo sama sobie robię dodatkową warstwę kryjącą, kiedy podkład mieszam z kremem nawilżającym. Efekt jest zaskakujący, naprawdę. Po drugie to, czy te wszystkie proszki będą bardzo mocno pylić zależy od tego, jaką masz wprawę w nakładaniu ich - moje początki były tragiczne, teraz jest już zdecydowanie lepiej. No i po trzecie, a może powinno być po pierwsze - kosmetyki mineralne nie obciążają skóry, co ma duże znaczenie dla takiej skóry jak moja, kiedy najmniejsza ilość drogeryjnych podkładów powoduje powstawanie nowych wyprysków i okropnie zapchane pory.

PODKŁAD - golden fairest - odcień dobrany idealnie, konsystencja proszku w żaden sposób nie wpływa na estetykę makijażu, a wiem o czym piszę, bo jedne ze znanych kosmetyków mineralnych konsystencje miały zupełnie inną i niestety, ale na mojej buzi wyglądały, jakby się zważyły. Nakłada się idealnie, świetnie rozprowadza, kryje delikatnie, ale za to dość fajnie uwydatnia koloryt skóry. Jeśli zależy Ci na większym kryciu, to skorzystaj z moich wcześniejszych podpowiedzi albo po prostu nałóż kilka warstw. Ja podczas wykonywania makijażu Agnieszki nałożyłam dwie cienkie warstwy.

KOREKTOR - golden fairest - szczerze? Najmniej go polubiłam. I chociaż na twarzy Agnieszki dobrze sobie radził, to już na mojej zdecydowanie mniej, ale nie skreślam go, bo może to być kwestia moich zmian, a nie samego kosmetyku. Dam mu szansę, kiedy ta moja buzia odzyska swój dawny wygląd. Nakładałam go małym pędzelkiem i w sumie tak samo jak w przypadku podkładu nałożyć możesz kilka warstw - to Ty masz być zadowolona.

PUDER ROZŚWIETLAJĄCY -  dla mnie bomba. Jest świetny. Używam najczęściej, pięknie nadaje blask, moja przetłuszczająca się buzia nie świeci się jak lampa, ale też nie jest bardzo matowa. U Agnieszki również się sprawdził. Wiesz za co uwielbiam ten puder? Za to, że mogę go używać nie tylko na podkład sypki, ale także na zwykły podkład, czy na samą nawilżoną twarz. Sprawdza się idealnie, kiedy skóra powinna chwilę odpocząć. Fajną myślę opcją jest posiadanie pudru matującego i tego rozświetlającego, ale to już kwestia każdej z nas jak lubi mieć wykończony makijaż.

RÓŻ - romantic - to jest moje odkrycie. Najpiękniejszy kolor na świecie, delikatna poświata. Nie umiem się go nachwalić. Kiedy nałożysz go delikatnie na twarz, to osiągniesz delikatny efekt uwydatnienia polików, kiedy jednak chcesz, żeby makijaż był zdecydowanie bardziej widoczny, to nałóż kilka cienkich warstw i na pewno spełni Twoje oczekiwania. Nad różem zastanawiałam się najdłużej, bo będąc jakiś czas temu na konferencji miałam okazję trafić na odcień idealny, niestety ze swojego roztargnienia nie zapisałam nazwy i wciąż go szukam, ten najbardziej wpasował się w moje wyobrażenie.

W takiej kolejności jak opisałam nakładałam kosmetyki Agnieszce. Używałam dużego pędzla kabuki i kilku swoich, które mam w kosmetyczce. Ja się nie maluję na co dzień, Aga tak, kiedy skończyłam jej makijaż tymi kosmetykami, to po pierwsze była w szoku, że coś tam potrafię (absolutnie nie wyglądam na kogoś, kto ma pojęcie nt. robienia jakiegokolwiek malowanka), po drugie była zachwycona delikatnością twarzy, a po trzecie poprosiła o domalowanie oczu i ust, bo tak lubi. Poniżej wklejam Ci zdjęcie PRZED, PO oraz zdjęcie z uzupełnieniem cieni oraz ust. Bardzo dziękuję za pomoc Agnieszce, a Ty zostaw jej jakieś miłe słowo, żeby kiedyś chciała jeszcze ze mną współpracować. 




CO TO BYŁ ZA ROK...

CO TO BYŁ ZA ROK...

Przeglądam zdjęcia w telefonie z całego poprzedniego roku i sama nie mogę uwierzyć, że tak bardzo się wszystko zmieniło. Na instagramie nasze urywki, filmiki zapisane w archiwum, to przypomina mi, ile może się zadziać w ciągu jednej chwili. W cały swoim życiu nie miałam tak intensywnych miesięcy. W całym swoim życiu nie przeżyłam tak emocjonujących chwil - od totalnego szczęścia, po rozpacz i strach o każdy następny dzień. Takiej szkoły życia nie dostałam jeszcze nigdy. Tak źle i jednocześnie tak dobrze nie było nigdy. Podsumuję ten rok, zrobię to, bo będę do tego wracać. Chętnie zerkać i uświadamiać sobie, że każdy szczyt jest do zdobycia, a w chwilach zwątpienia będę widziała, jaka jestem silna, jaka odważna i jak wiele przede mną. 


STYCZEŃ/LUTY

Te miesiące mnie ukształtowały, to wtedy najwięcej zrozumiałam. Wynajęłam mieszkanie, a w zasadzie stare, zaniedbane metry, ile łez wylałam podczas ogarniania, wiem tylko ja. Nie zapomnę widoku brudnych, zaniedbanych podłóg, segmentu kuchennego w takim stanie, że bałam się cokolwiek włożyć do środka i łazienka - łazienka z tapetami, bez umywalki. Mimo to, mieszkam tu już prawie rok, doceniam te podłogi, te tapety i cieszę się jak głupia, że jestem tu, gdzie jestem. Wiesz co? Wtedy też jeszcze bardziej doceniłam Rodzinę i Znajomych, kiedy zadzwoniłam i poprosiłam o pomoc, to wszyscy się zmobilizowali i pomogli doprowadzić do ładu i składu. W lutym obchodziłam swoje ostatnie dwudzieste urodziny, nie zapomnę ich do końca życia, bo świętowałam dwa dni pod rząd. W lutym też w końcu przepracowałam kilka spraw, nauczyłam się żyć sama ze sobą, doceniłam samotne wieczory i tak bardzo polubiłam być sama. Kiedy byłam z dziećmi, to byłam mamą, kiedy dzieci wyjeżdżały, to stawałam się znowu kobietą i potrafiłam myśleć o sobie i swoich potrzebach. Cudowne uczucie. Zrozumiałam, że kiedy sama ze sobą zacznę czuć się dobrze, to cały wszechświat będzie stał za mną murem.

MARZEC/KWIECIEŃ

Totalny chaos. Niby dobrze, ale jednak ciągle za czymś goniłam. Łzy przeplatały się ze szczęściem. Dzięki mądrościom życiowym Matyldy zrozumiałam, jak bardzo boję się być z kimś, a z drugiej strony jak bardzo tego kogoś potrzebuje w swoim życiu, bo te samotne wieczory są ekstra, ale kiedy pojawia się ktoś, z kim chce się spędzać każdy wieczór, to robi się zdecydowanie przyjemniej. Zrobiłam kilka głupich rzeczy, popełniłam kilka błędów, ale niczego nie żałuję, bo każdy z nas powinien raz w życiu "upić się do nieprzytomności" i "zrobić coś beznadziejnego". Czasami jedna sytuacja uświadamia nam, że to jest to, że tak być powinno, tylko gwiazdy czasami nie sprzyjają, ale do czasu...

MAJ/CZERWIEC

... do czasu, kiedy przekonasz się kto jest kim, kim Ty jesteś dla ludzi. Do czasu, gdy problemy zaczną Cię przytłaczać, a podjęte wcześniej decyzje będą miały swoje konsekwencje. Te dwa miesiące określiłabym "miesiącami wyparcia" - nie dopuszczałam do siebie tego, co się faktycznie działo. Nie wierzyłam, nie akceptowałam, pozwalałam sobie na to, żeby uwierzyć, że może być dobrze, że się ułoży, że się poskłada. Życie lubi zaskakiwać.

LIPIEC/SIERPIEŃ

Wróciłam na etat, nie wiesz nawet, ile mi to dało. Wyszłam z domu, byłam z ludźmi, było idealnie. Bardziej mi się chciało, miałam więcej cierpliwości do dzieciaków. Niestety, mieszkając na wsi, nie mając do dyspozycji przedszkoli, które otwarte są dłużej niż do 13, a do tego chcąc być dobrą mamą - nie miałam innej opcji, musiałam z pracy zrezygnować i zająć się tym, co dla mnie najistotniejsze w tamtym momencie. Reszta była słońcem, ciepłem, wakacjami. Próbowałam oswoić się z nową sytuacją. Chciałam jakoś poskładać sobie ten świat na nowo. Czas przepływał mi między palcami, potrzebowałam wsparcia. Na szczęście miałam obok siebie rodzinę, to było najważniejsze. 

WRZESIEŃ/PAŹDZIERNIK

Mati wróciła do przedszkola, Kajetan rozpoczął swoją przygodę z placówką. Teraz z perspektywy czasu mam wrażenie, że zmarnowałam te dwa miesiące. Nic wielkiego się nie wydarzyło, chociaż może z drugiej strony wszystko jest po coś, bo z braku zajęcia zdecydowałam się na bycie wolontariuszem Szlachetnej Paczki, co okazało się cudowną przygodą. Wrzesień spędziłam na czekaniu, październik na budowaniu wartości. Tak, wszystko jest po coś. 

LISTOPAD/GRUDZIEŃ

Powiedzmy, że zaakceptowałam sytuację. Na pewno zrozumiałam, że nikt życia za mnie nie przeżyje, że wszystko jest tylko w moich rękach i żadne słowa nie są w stanie odzwierciedlić tego, co w danej chwili się dzieje. Poza tym poukładałam sobie sprawy, które powinnam poukładać już sporo wcześniej, zrobiło się lepiej, spokojniej, fajniej. Zaczęłam się cieszyć z chwil samotności, kiedy dzieciaki jechały do taty, zaczęłam odczuwać inaczej niż wcześniej. Dotarło do mnie, że absolutnie nikogo nie powinnam słuchać, a sama decydować o tym, co myślę i czuję, a już na pewno nie mogę dawać ponieść się emocjom. Grudzień, to generalnie czas robienia prezentów, cieszenia się ze światełek, dekoracji, odkrywania na nowo w sobie genu małego dziecka. Wiesz, że pierwszy raz od bardzo dawna sama sobie mogłam wybrać prezent świąteczny, taki o jakim marzyłam. Niezwykłe uczucie. Przygotowania do balu sylwestrowego, wybór sukienki takiej, żeby było wygodnie. Fajna zabawa i oczekiwanie, bo Nowy Rok przyniesie dużo zmian. Mega dużo.

Mogę podsumować ten rok jeszcze tekstem, na który wpadłam na fb - opisuje ten rok idealnie - niestety nie znam autora: 

"- Czy myślisz, że zaszły w Tobie jakieś zmiany w ciągu ostatniego roku? 
- Zrodziło się we mnie więcej obojętności. Odwróciło się kilku ludzi. Kilka razy upadłam i nie potrafiłam się podnieść. Więcej niż kilka razy płakałam i nie umiałam przestać. Kogoś znienawidziłam, a kogoś chyba pokochałam. Ktoś dał mi lekcję życia. Uświadomiłam sobie, że nic nie jest na zawsze i że ludzie już do końca świata pozostaną egoistami. Przez cały rok trzymałam za rękę nadzieję, wierząc, że to pomoże. Zwątpiłam bardziej w międzyludzkie zaufanie. Postawiłam na swoim i dużo przez to w ciągu ostatniego roku wygrałam. Stałam się silniejsza na pokaz i słabsza, gdy zostaję sama. Polubiłam samotność, noc i ciszę. I wydaję mi się, że coś straciłam. Tylko jeszcze nie wiem co."

Tak naprawdę, naprawdę, to jest mega dobrze. I choć mam kryzysowe momenty, to fajniejszego momentu w życiu jeszcze nie miałam. Boję się, ale ten strach mnie motywuje. 

Niech ten Nowy Rok będzie dla nas dobry!
Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger