RANKING GRYZAKÓW

RANKING GRYZAKÓW

Nadszedł ten moment, kiedy maluch wszystko co ma pod ręką wkłada do buzi. Zaczyna się ząbkowanie, swędzenie dziąseł i marudzenie. Matylda okres ząbkowania przeszła bardzo dobrze. Nie było płaczu, jęku, czy innych takich. Owszem często źle odczytywałam sygnały, które Mati mi przekazywała i zwalałam wszystko na zęby, ale gryzak był z nami zawsze i wszędzie. Teraz korzystam z doświadczenia zdobytego wcześniej i pomagam Kajtkowi. Ten trudny okres przed nami, więc wyciągam najcięższe działa i pomagam.

Przygotowałam listę naszych gryzaczków razem z moją opinią. Pod uwagę wzięłam tylko te, które mamy w domu. Z nich korzystamy na co dzień, to one są zabawką dla Kajtka, to one najczęściej lądują w buźce Małego.

1. Nasz hit. Nie wiem, co jest takiego w tym gryzaku, ale działa na Kajtka najbardziej. Tasiemka przyciąga wzrok, zaczep też jest fajny, bo chłodny - często ląduje w buzi. Gryzak od Lullalove.


2. To gwiazdka z kompletu od maty Lamaze. Lekka, dobrze się trzyma w rączkach, malutka. Zaokrąglone rogi są bezpieczne. Odnogi gwiazdki są na tyle małe, że bardzo łatwo mieszczą się w buźce.


3. Mała żyrafka Sophie, to gryzak, który powinien znaleźć się w każdej wyprawce malucha. Jest dość twardy, więc przyda się w gorszych chwilach. Uchwyty na łapki, to rewelacja, bo każdy maluszek sobie z nią poradzi. Gryzak idealny.


4. Duża żyrafa Sophie, to również hit. Długo zastanawiałam się nad fenomenem tego gryzaka, zrozumiałam dopiero, jak go wzięłam do ręki. Nie dość, że łatwo można nim masować dziąsełka, to jeszcze wydaje dźwięki, co przecież jest sporą atrakcją dla maluchów. No i ten wygląd - rewelacja.


5. To zestaw z Rossmanna, który kupiłam przypadkiem. Okazał się świetny. Ma zabezpieczenie, żeby dziecko nie włożyło sobie patyczka zbyt głęboko do gardła. Wypustki masują, a dodatkowo wygląd przypominający szczoteczkę wyrabia nawyk mycia ząbków. Oczywiście bardziej nadaje się dla starszych dzieciaków, ale maluch też nim nie pogardzą. Mati używała takiego bardzo długo.

6. Gryzak i grzechotka w jednym od MAM BABY. Fajny, nawet bardzo, ale dość ciężki, więc nie jest aż takim hitem dla niemowlaka. Matylda też taki miała, polubiła go w późniejszym okresie. Zabawi i pomoże.


7. Nie wiem co to za gryzak, nie znam firmy. Jest ciężki i dość duży, więc słabo się sprawdza niestety. Nie umiem powiedzieć nic konkretnego an jego temat.


8. Taki sam miała Matylda tylko różowy - zgubiła go przy pierwszym użyciu na spacerze. To chyba BabyOno. Jest lekki, ale trudno się go trzyma. Fajny, bo ma żel w środku, więc można go schłodzić. Mimo to jakoś nie zbyt bardzo przypadł do gustu, a jeśli chodzi o chłodzone gryzaki, to jednak wybieram marchewkę z lodówki.


Kiedy ząbkowanie rozpoczęło się u Twojego dziecka? Jaka była Twoja tajna broń? Co Ci pomagało?
POTRZEBOWAŁAM PIĘCIU MIESIĘCY

POTRZEBOWAŁAM PIĘCIU MIESIĘCY

Nadchodzi wieczór. Domowa krzątanina. M. spędza czas z Matyldą. Ja zajmuję się Kajtkiem, szykujemy się pomału do spania. Matylda zostaje z Tatą na dole, ja idę wykąpać Młodego. Odwracam się jeszcze na schodach, żeby zrobić Mati "pa pa", powiedzieć dobranoc i nagle jak grom z jasnego nieba spada na mnie ta fala miłości. Cząstkę mojego serca mam na ręku, cząstkę na kanapie, pozostała jego część jeździ na hulajnodze. Jest dobrze. 


Każdego dnia uczę się żyć na nowo. Każdego dnia chcę od życia więcej. Jest bardzo ciężko, ale widzisz, już pojawia się światełko w tunelu. Zaczynam dostrzegać małe rzeczy, zaczynam cieszyć się z tego, co najważniejsze. Kiedy uderza mnie fala miłości, kiedy szczęściem są małe łapki na twarzy, kiedy mam więcej cierpliwości, kiedy nie krzyczę, a rozmawiam, kiedy czytam, a nie włączam bajkę, to wiem, że to jest to, że tego mi trzeba. Odzyskuję siebie, odzyskuję wiarę w siebie, w ludzi. Jest ciężko, czasem nawet bardzo, wiem, że chwile zwątpienia jeszcze nadejdą - wiem, ale chcę walczyć, bo chcę być lepsza dla siebie, chce być lepszą matką, lepszą kobietą. 

Wchodzę do tego pokoju, w którym śpimy na jednym łóżku - ja, Matylda i Kajtek - patrzę na Nich i wiem, że nic więcej do szczęścia mi nie jest potrzebne, bo mam ICH. Mam rodzinę.

Kilka dni temu bawiliśmy się na kanapie - dzieci i ja. Kajtek gryzł gryzaczek, a Mati prowadziła ze mną dyskusję. Nic nowego, Ona ciągle mówi, śpiewa, krzyczy. Zawsze ma coś do powiedzenia. Tym razem było inaczej, bo śmiałyśmy się jak dawniej, wtedy przytuliła się do mnie tak bardzo, że czułam ją każdym centymetrem swojego ciała - to był coś wyjątkowego. Takie chwile zapisuję w pamięci, te chwile chcę zapamiętać. Jest dobrze. 

Wiesz, że mnie wciąż śmieszy, jak mówię: "dzieci, jestem mamą, mój syn albo córka" - chyba to do mnie nie dociera :-).







5 miesięcy zajęło mi dojście do siebie po porodzie. 5 miesięcy potrzebowałam, żeby dotarło do mnie, jakie wielkie mam szczęście. 5 miesięcy, które dały mi tak w kość, że byłam pewna, że bez psychologa a nawet psychiatry się nie obejdzie. Po TYM wpisie wciąż dostaję mnóstwo wiadomości, bo okazuje się, że wiele kobiet nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości z drugim dzieckiem. Nie dam Ci konkretnego przepisu, bo każda z nas musi przepracować to sama. Każda z nas musi odbić się od dna, żeby więcej widzieć, zrozumieć, czuć... Ten moment nadejdzie sam. Prędzej czy później, ale nadejdzie - Ty odnajdziesz się w nowym świecie, a pierwsze dziecko zrozumie o co w tym wszystkim chodzi - będzie wyjątkowo. Wiem jedynie, że im wcześniej zaczniesz zauważać otaczający Cię świat, tym dla Ciebie lepiej. Powodzenia Dziewczyny!
ŻYCIE JEST W TWOICH RĘKACH

ŻYCIE JEST W TWOICH RĘKACH

Życie mnie przytłoczyło. Nadmiar obowiązków. Frustracja. Zmęczenie. Wszystko to spowodowało, że przestałam się cieszyć dniem codziennym. Wstawałam i często jeszcze wstaję jak automat. Śniadanie, poranna toaleta, ogarnięcie domu, obiad - odhaczałam kolejne punkty, bo musiałam, bo są dzieci, bo muszą być najedzone, zadbane. Brakowało i wciąż brakuje mi uśmiechu, radości, chęci. Codziennie "muszę" zamieniam na chcę. A jak chcę, to mogę. O! Z takiego wychodzę ostatnio założenia. Dzisiaj jak grom z jasnego nieba spadła na mnie myśl, że nikt nic za mnie nie zrobi, że moje życie jest w moich rękach, że nie mam na co czekać, tylko trzeba działać. Nie mogę znów wyszukiwać sobie powodów, dla których nie mogę się zmienić, przez które, to zacznę od następnego poniedziałku, miesiąca, czy roku... - wiesz, co mam na myśli? Nie chcę być już ofiarą, nie chcę robić z siebie męczennicy - chcę działać i widzieć tego efekty. Będziesz ze mną? A może do mnie dołączysz? Razem zawsze łatwiej!


Jakiś czas temu trafiłam na książkę Edyty Zając "30 dni do zmian" - nie lubię narzucać sobie określonego czasu, ale mimo wszystko jakoś ta książka do mnie przemówiła. Kupiłam, zaczęłam czytać. Po przeczytaniu kilku stron wiedziałam już, że lepiej zrobić nie mogłam, bo każda przeczytana strona jakby do mnie mówiła. Czytam pomału, więc na pewno zmiana moich nawyków i przyzwyczajeń potrwa dłużej niż sugeruje autorka, ale będzie to zmiana na lepsze. 


Idąc za impulsem biorę udział w projekcie, który jest na blogu Edyty Zając. "17 pewnych siebie dni" - mam spore opory przed takimi wyzwaniami, ale tym razem się poddałam i stwierdziłam, że to jest dla mnie. Nie liczę na to, że za 3 tygodnie będę innym człowiekiem, ale liczę na to, że coś się zmieni w moim życiu. Przyłączcie się, bo warto. Na pewno po zakończeniu tego projektu wszystko Wam opowiem - dzień po dniu.

Na koniec moja codzienność. Mój wyznacznik dobrego dnia! Tekstualna i jej e-book - 100 dni do lepszej wersji mnie - do pobrania na niedziałającym już niestety blogu Moniki i Basi - Zrób To No! Duet niezwykle inspirujący, dający kopa i pozwalający myśleć pozytywnie. Po przeczytaniu zadania na pierwszy dzień wiedziałam, że każdego dnia będę bliżej odnalezienia siebie. Monika, Ty wiesz, że ja wciąż liczę na wersję papierową - do dzieła Kobieto!

Mówią, że po 30 przychodzi czas na zmiany, na poprawę jakości życia. Ja do tego magicznego wieku mam jeszcze 3 lata, wiec już niebawem, ale myślę i mam nadzieję, że do tych wyjątkowych urodzin poukładam wszystko w głowie i w życiu tak, jak sobie wymarzę. 

Czym Ty się inspirujesz? Dążysz tak jak ja ciągle do zmian, czy raczej czujesz, że jesteś w odpowiednim miejscu? Będzie mi bardzo miło, jeśli podzielisz się ze mną swoim zdaniem na temat zmian.
JAK SKUTECZNIE ODUCZYŁAM DZIECKO JEDZENIA

JAK SKUTECZNIE ODUCZYŁAM DZIECKO JEDZENIA

Jedne dzieci jedzą wszystko, inne nie jedzą nic. Ciągle się martwisz, denerwujesz, że je za mało, je za dużo. Rodzic będzie miał zawsze powód do zmartwień. Wciąż się zastanawiasz, czy je zdrowo, czy nie za dużo cukru, a może sól za bardzo szkodzi. Wiecznie coś. Opowiem Ci naszą historię związaną z jedzeniem. Napiszę, jak się pogubiliśmy i w jaki sposób naprawiliśmy swoje błędy.


Rozszerzanie diety Matyldy zaczęłam od warzyw. Pomału wprowadzałam kolejne składniki, później łączyłam - wszystko szło sprawnie i bez problemu. Nigdy nie zmuszałam, nigdy nie biegałam za Matyldą, nie było podjadania między posiłkami. Były wyznaczone pory posiłków. Owszem były odstępstwa od reguły, ale generalnie jedzenie nie było dla nas jakimś stresem, czy wyolbrzymionym problemem. Było tak samo naturalne, jak pragnienie. Nie prosiliśmy nigdy Mati, żeby zjadła jeszcze łyżeczkę - jadła tyle, ile chciała. Powiem Ci, że nikt nie mógł uwierzyć, że Ona tak dużo i ładnie je. Z resztą do tej pory tak jest, że znajomi się dziwią, że z chęcią zjada paprykę, kalafior, czy różnorodne owoce. Owszem zdarzają się dni, kiedy krzyczy, że czegoś nie lubi, a kolejnego dnia ten sam produkt jest przepyszny. To tylko i aż dziecko, może sama decydować, czy lubi, czy nie, ale zawsze staramy się, żeby chociaż spróbowała i wtedy oceniła raz jeszcze. Wiesz, co było jeszcze bardzo ważne podczas jedzenia Matyldy? To, że praktycznie w ogóle nie jadła słodyczy, ku mojej uciesze, bo to, co dostawała, zjadałam ja. Zna doskonale smak czekolady, żelków, czy innych cudeniek, ale to nie jest podstawa, choć woła o coś słodkiego milion razy dziennie. Wie, że dostanie, jak przyjdzie odpowiednia pora. Mati zjada 5 posiłków dziennie, a jak ma ochotę na coś dodatkowe, to też dostaje - najczęściej są to jakieś suszone owoce, pestki, czy ziarna - bardzo lubi, choć wiadomo, że pewnie wolałaby cukierka czy lizaka. Nie dajemy się i nie pozwalamy wejść na głowę. Są zasady, których przestrzegamy, a Matylda za bardzo się nie buntuje. Tak było i jest obecnie, ale był też kryzys i gdybym się nie ocknęła w odpowiednim momencie, to dziś na pewno byłabym mamą, która płacze, że jej dziecko nic nie je. 

Kiedy wróciliśmy ze szpitala po narodzinach Kajetana pojawił się problem - Matylda nie chciała jeść. Wróciła od Babci, a tam wiadomo, że było inaczej niż zwykle. Do "dobrego" się szybko przyzwyczajamy. Tu wujek przyniósł batonika, tam ciocia kupiła jajo - dziecko korzystało. Nagle z dziecka jedzącego wszystko i wszędzie, stała się dzieckiem jęczącym i marudzącym nad talerzem. W pierwszym momencie zaczęłam jej tłumaczyć, naciskać, przekupywać - na nic moje gadanie, bo jak nie chciała jeść, to nie jadła, a ja się tylko niepotrzebnie nakręcałam. Zaczęłam odczuwać stres przed każdym posiłkiem, o którym często mówią rodzice niejadków. Trwało to wszystko dosłownie kilka dni, a ja o niczym innym nie myślałam tylko o tym, że Młoda nie je. Pukam się teraz w głowę, bo wiem, że Mati to dodatkowo wykorzystywała. Widziała, że zwracamy na Nią uwagę, że poświęcamy jej czas, więc tym bardziej jej to odpowiadało. Pewnego wieczoru, kiedy leżałam z Kajtkiem, dotarło do mnie, że im bardziej my chcemy, żeby Mati zjadła, tym bardziej Ona jeść nie chce. Poprosiłam M., żeby rano postawił śniadanie i tak jak dawniej bez słowa robił swoje kanapki, a na jęki Mati miał nie zwracać uwagi. Uwierz mi albo nie, ale już pierwszego dnia było sto razy lepiej. Nie było podjadania między posiłkami, jak chciała, to jadła, jak nie, to trudno. Do kolejnego posiłku była tak głodna, że sama zaczęła się upominać o "coś dobrego". Wróciła moja maleńka córeczka, zaczęła jeść normalnie, bez fochów, bez grymaszenia. Dzisiaj wszystko jest tak, jak było dawniej, a ja dzięki temu wiem, że największy problem z jedzeniem dzieci najczęściej maja rodzice. Uważam, że dziecko się nie zagłodzi, że potrafi myśleć i czuje głód. Dziecko, które nie będzie podjadało między posiłkami, które nie będzie jadło wiecznie słodyczy, wierz mi albo nie, ale zacznie jeść. Nie naciskaj, nie wciskaj - pozwól decydować o sobie.

Twoje dzieci jedzą wszystko, czy należą do niejadków?
Podziel się ze mną swoimi doświadczeniami w tym temacie.
MATKA MĘCZENNICA

MATKA MĘCZENNICA

"Jesteś młodą kobietą, a ciągle marudzisz. Wiecznie tylko zmęczona i zmęczona. Dwójka dzieci, to nie koniec świata, wiele matek ma gorzej..." - najpierw się wściekłam, bo obcy człowiek mnie ocenia,  później pomyślałam, że może coś w tym jest, a na końcu przemyślałam sobie wszystko i zdałam sobie sprawę z tego, że muszę Wam coś wyjaśnić, bo nie chcę być wieczną marudą. Nie chcę, żebyście widzieli mnie tylko smutną, zmarnowaną i jęczącą.


Jestem zmęczona, jestem tak zmęczona jak jeszcze nigdy nie byłam. Mówię o tym, bo uważam, że dzięki temu jestem prawdziwa, bo wiem, że nie udaję. Dostałam wiadomość od jednej z Czytelniczek (pozdrawiam Cię serdecznie M.) - część możecie zobaczyć powyżej. Porozmawiałam z Nią chwilę i stwierdziłam, że należą się Wam wyjaśnienia, bo na blogu jest mnie mniej, a w większości moich postów czytacie, że jestem wykończona. 

Wiem, że zawsze może być gorzej. Wiem, że sami z M. wzięliśmy na siebie ciężar takiego życia. Obydwoje jesteśmy dorośli, obydwoje wiedzieliśmy na co się piszemy, co jednak nie zmienia faktu, że zmęczenie i frustracja bierze górę, a emocje bardzo często wymykają się spod kontroli.

Dlaczego jestem zmęczona?

Dlatego, że dopiero od tygodnia mam M. w domu codziennie. Do tej pory, tj. przez około 3,5 miesiąca byłam sama. 3,5 miesiąca z niemowlakiem i krzykliwą dwulatką, z domem w fazie wykańczania i błotem za oknem. Wiecie, że w ciągu dnia czasami mam wrażenie, że za moment oszaleję. wcześniej zwalałam winę na hormony, dziś wiem, że to frustracja i brak odpoczynku. Nigdy wcześniej nie marzyłam o tym, żeby poleżeć i odpocząć, żeby mieć 15 minut tylko dla siebie - dziś to moje małe marzenia.

Przeprowadziliśmy się. Wiązało się to ze zmiana pracy przez M., mieszkamy dalej o jakieś 80 km. Nie mamy tu rodziny dla jasności. Jesteśmy tak naprawdę sami, zdani na siebie, ale nie narzekam na to kompletnie. Wiedzieliśmy, że do momentu zmiany pracy przez M. będę z dziećmi sama praktycznie codziennie, bo bywały takie tygodnie, kiedy M. do domu przyjeżdżał 2-3 razy w tyg.na noc, ale i to było dużo, bo nie musiałam wtedy kłaść spać Matyldy. Po tym, jak dzieciaki znajdowały się w swoich łóżkach, my braliśmy się za remontowanie. Cały dom urządzaliśmy, remontowaliśmy własnymi rękami. Wiele jeszcze zostało do zrobienia, ale niestety finanse na wszystko nie pozwoliły. Robiliśmy miejsce po miejscu, ściana po ścianie, ale kiedy w domu pojawiła się kanapa, to jakby zachciało się nam odsapnąć i tak od dłuższego czasu nie robimy nic - tylko to, co niezbędne. 

Więc dlaczego jestem zmęczona?

Jestem zmęczona, bo po porodzie nie odpoczywałam nawet jednego dnia, bo po porodzie nie zdążyłam nawet poleżeć, po porodzie korzystałam z tego, że Kajetan śpi i malowałam, przycinałam, robiłam wszystko, co było do zrobienia. Jestem zmęczona, bo byłam sama z dwójką dzieci przez 3,5 miesiąca, bo miałam cały dom na głowie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby był to dom przez nas już zamieszkany, jednak tak nie było. Zamieszkaliśmy na placu budowy, a i często zdarzało się, że spałam między wiertarką, kablem, a małym ssakiem. Spacery graniczyły z cudem, bo dookoła domu mamy błoto, takie błoto, że postawienie nogi na ziemi kończyło się wielkim praniem.

Przy życiu trzymała mnie jedna myśl - przyjdzie wiosna, będzie lepiej - dziś już nawet to nie działa. Zapytałam dziś koleżankę, czy faktycznie tak jęczę - Iza odpowiedziała, że po prostu pokazuję, jak jest, nie udaję, nie koloryzuję - dziękuję Kochana, bo już myślałam, że wyolbrzymiam.

Jeszcze będzie inaczej, jeszcze będzie lepiej. Uwierzcie mi na słowo. Jeszcze będziemy się śmiać.

Byle do wiosny!

LŚNIĄCY DOM Z "AKCJĄ BŁYSK"

LŚNIĄCY DOM Z "AKCJĄ BŁYSK"

Uwielbiam, kiedy w domu jest czysto. Uwielbiam, kiedy pachnie świeżością. Uwielbiam wywietrzone pokoje. Uwielbiam, kiedy mogę wypić herbatę zaraz po tym, jak skończę sprzątać. Utrzymanie porządku przy dwójce małych dzieci stało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Nie będę Ci ściemniać i pisać, że dzięki dobrym środkom czystości nagle mój dom zaczął błyszczeć, bo tak nie jest, ale na pewno porządna chemia jest dużym ułatwieniem. I choć najczęściej do tej pory korzystałam z sody i octu, to jednak dobre środki są potrzebne. Zaoszczędzają mój czas i w szybkim tempie mogę pozbyć się tego, co się nagromadziło w zakamarkach. 

Już 4 marca w sklepach LIDL rusza "Akcja Błysk" - będziesz miała możliwość zakupu dobrych środków w fajnej cenie. Więcej możesz zobaczyć w GAZETCE. Miałam możliwość przetestowania kilku środków, niektóre z nich znałam i używałam od dawna, niektóre poznałam dopiero teraz. Zobacz, co chętnie Ci polecę.


W5 eco - płyn do czyszczenia na bazie octu - mój faworyt - nie dość, że skład bardzo przyjazny dla środowiska, to porządnie czyści, a ja nie muszę kombinować z proporcjami i mieszaniem w buteleczkach. Zapach nie wyróżnia się niczym szczególnym - poza octem oczywiście. Tak przywykłam do sprzątania octem, że akurat ten zapach kojarzy mi się z czystością. Gąbka, płyn i do dzieła.

W5 eco - żel do WC - miałam zapach grejpfrutowy, który mi kompletnie nie odpowiadał, kiedy wąchałam go z butelki, ale po użyciu do wyczyszczenia toalety okazał się świeży. Żel fajnie działa na lekkie zabrudzenia - myślę, że jeśli odświeżasz toaletę codziennie, to żadnego problemu nie będziesz miała z usunięciem zabrudzeń. Nie umiem powiedzieć, jak będzie się zachowywał w momencie, kiedy zabrudzenia będą dość duże, ale warto spróbować.



W5 - pianka do czyszczenia dywanów i tapicerek - zachciało mi się wykładzin w pokojach dzieci, to teraz mam. Choć Matylda sporadycznie je, czy pije w swoim pokoju, to jak już weźmie do siebie soczek, to z pewnością rozleje. Pianka sobie poradziła, do przetarcia, oczyszczenia jest dobra. Na pewno przyda się do czyszczenia kanapy, bo ona najczęściej jest "poszkodowana".

AquaPur - ściereczki do kurzu - darzę miłością wielką. Włókna ściereczki dosłownie same przyciągają drobinki, a dodatkowo dzięki temu, że uchwyt jest płaski, to bez problemu wejdzie w praktycznie każde miejsce. Kurzu u nas ogrom, na szczęście nie mamy alergii.



W5 - tabletki żelowe do wc - mam kwiat wiśni i w życiu nie zmienię tego zapachu na inny, pachną obłędnie, a w sumie to jest dla mnie najważniejsze w kostkach, tabletkach do wc. 



W5 - środek usuwający tłuste zabrudzenia - wielki plus za spryskiwacz. Uwielbiam spryskać powierzchnię, odczekać, przetrzeć i mieć brud z głowy. Czysta, delikatna ściereczka, płyn i po problemie.

W5  - środek do pielęgnacji stali szlachetnej - aerozol. Powiem szczerze, że jakoś wyjątkowo ,mnie nie zachwycił, jest po prostu dobry. Jeśli miałabym wybierać, to jednak wolę ten płyn do czyszczenia z octem.



W5  - odświeżacz do zmywarek - kto z nas nie zna tego nieprzyjemnego zapachu w zmywarce, fuuu - nienawidzę. Uwielbiam, kiedy po otwarciu zmywarki nie muszę zatykać nosa, żeby zapakować naczynia - lubię, kiedy pachnie.

W5  - tabletki do zmywarki - przez długi czas używałam kapsułek, więc ponowne użycie tabletek było dla mnie ciekawym doświadczeniem. jestem zadowolona. Wiecznie miałam problem ze znalezieniem odpowiednich tabletek, te są całkiem porządne. 



Znasz chemię z Lidla?
Używasz?
Możesz jeszcze coś polecić?
Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger