POLEGŁAM
Wpadłam w jakąś czarną dziurę. Czasem mam wrażenie, że to dziura bez dna, bo przecież kiedyś muszę się zatrzymać, a ja lecę i lecę... Na łeb, na szyję - lecę i rozbić się nie mogę...
Trudno jest się przyznać do porażki. Trudno jest mówić o swoich słabościach. Pomyślałam jednak, że znajdą się wśród Was mamy z podobnymi problemami, które doradzą, podpowiedzą, podzielą się swoją historią.
Uświadomiłam sobie, że siedzę w domu już prawie 3 lata. Baaa..., gdybym to ja siedziała. Najpierw była ciąża z Matyldą, którą prawie całą przeleżałam, moją najlepszą przyjaciółką była wtedy łazienka, a ulubionym strojem piżama - to był czas, kiedy przychodziły mi do głowy okropne myśli, ciąża dała mi tak w kość, że prawie co rano wyłam z bezsilności. Dobrze wspominam ostatni trymestr, bo choć chwilę spędziłam w szpitalu, to jednak czułam się najlepiej. Później urodził się mały ssak, dał tyle radości, że cały okres ciąży poszedł w zapomnienie. Z miesiąca na miesiąc było coraz łatwiej, Matylda skończyła rok i miałam wrażenie, że będzie już tylko lepiej i rzeczywiście było. Potrafiła się komunikować na swój sposób, mówiła, pokazywała - było idealnie. Do momentu, aż poczułam się przytłoczona byciem mamą. Codzienne wstawanie o tej samej porze, wykonywanie tych samych czynności powodowało, że z dnia na dzień stawałam się jakimś wrakiem. Kura domowa 24 h. Pranie, sprzątanie, gotowanie. Na samą myśl mam ciarki. Jedyną odskocznią od bycia w domu było wyjście na zakupy, luksusem było, kiedy mogłam wyjść sama. Czasem jakieś spotkanie blogowe, rzadko, bo wszystko uzależnione od pracy M. Można zwariować. Miewałam takie momenty, że chciałam spakować się i uciec. Wyłam w poduszkę. Przestawałam lubić Matyldę. Zdałam sobie sprawę z tego, że macierzyństwo mnie tak zmęczyło, że jeśli za moment czegoś nie zmienię, nie wprowadzę w życie, to wyląduję w psychiatryku. Relacje z M. stawały się coraz gorsze i choć nadal nie jest tak jak dawniej, to jakieś światełko w tunelu się pojawiło. Pojawiły się nowe perspektywy.
Przez 2 lata bycia mamą spędziłam tylko 2 noce bez Matyldy. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to niemożliwe, bo jak to tak, że kiedyś sama decydowałam o sobie, a teraz wszystko uzależnione jest od małego człowieka. Uwierzcie mi na słowo, że jeszcze chwilę to wszystko potrwa, a ja zwariuję. Jęki, stękanie, płacz... Co chwila "mamo, mamo" - oszaleć można. Pić, jeść, spać, myć, spacer... Wiecznie coś. Dodatkowo moja ciążka - niby wyczekana, niby chciana, a im bliżej końca, tym więcej obaw. Mam świadomość tego, jak będzie wyglądał mój kolejny rok i zaczynam się martwić o zdrowie psychiczne swoje i swoich dzieci, bo przecież ze mną spędzą ten czas. Jestem sfrustrowaną i zmęczoną mamuśką. Taką, jaką nigdy nie chciałam być. Chciałam się uśmiechać i dobrze wyglądać. Chciałam, żeby zabawa z dzieckiem była miłym czasem. Teraz każde układanie puzzli, picie wymyślonej herbaty, czy udawanie psa - doprowadza mnie do rozpaczy. Wstaję rano i znów to samo. Mati chodź siku, Mati śniadanie, Mati herbata, Mati przekąska, Mati obiad, ojej Mati nie wylewaj wody, Mati, Mati, Mati...
Koniec z tym. Koniec!
Potrzebuję odpocząć i od tego zacznę.
Później wprowadzę w nasze kilka zmian - zobaczymy, jakie będą efekty.
To będzie droga do poprawy naszego życia.
W zasadzie, to zmiany już się pojawiają, ale pomału...
O wszystkim Wam opowiem, obiecuję opowiem - niebawem!
Tymczasem, jutro wstanę - zrobię śniadanie, herbatę i uśmiechnę się do tej Małej Kokietki, bo nawet jak jęczy, stęka i wyje, to kocham ją najbardziej na świecie!
Może to śmieszne, ale wiecie, że najbardziej pomógł mi właśnie blog. Na pewno znajomości, które się pojawiły, bo jestem w sieci. Podziękować powinnam na pewno Monice - to taki głos rozsądku, który wysłucha i marudzenia i chwil euforii. Ogromnego kopa dostałam dzięki Dziewczynom ze Zrób To No! - i nie mam na myśli tu jakichś prywatnych pogaduch, bo kilka zdań wymieniłam tylko z Moniką. Samo czytanie bloga powoduje we mnie chęć działania, i Monika i Basia mają w sobie coś takiego, co przyciąga, pozytywna energia, którą przekazują jest dla mnie ogromną dawką motywacji. Najbardziej chyba pomogła mi Hania (na pewno się tego nie spodziewa), ale to taka Kobieta, której nie da się nie lubić, jest w niej ogromny spokój, którego mi brakuje na co dzień. Wiecie, jak to jest, czasem spotykasz kogoś na swojej drodze zupełnie przypadkiem, a rozmawia Wam się tak, jakbyście się znały całe życie. Haniu, zjadłam z Tobą najlepszą kolację, oczami wypiłam lampkę Twojego wina i zrozumiałam, jak wiele zależy ode mnie. Jesteś Aniołem, moim Aniołem - bardzo często o Tobie mówię, a jeszcze częściej o Tobie myślę. Dałaś mi "drugie" życie :-*.
Dotknęłam dna, tak czuję. Zaczynam się od niego odbijać. Nadchodzą zmiany.
Miałyście takie kryzysy w macierzyństwie?
Było Wam tak źle w domu, że miałyście wrażenie, że gorzej już nie będzie?
Jak sobie radziłyście?
Ja miewam kryzysy. Marze o powrocie do pracy, bo jestem od 4 miesięcy z Młodą właściwe sama. Moją największą porażką są krzyki na Olę. Czasami do zdarcia gardła. Monika D
OdpowiedzUsuńMi też zdarza się wydzierać na Mati, późnię wyję, że nie zapanowałam nad swoimi emocjami. Staram się każdego dnia, każdego dnia walczę ze sobą. Chcę być lepsza :-*
UsuńJa po urodzeniu bliźniaków miałam tak kryzys, że moje małżeństwo wisiało na włosku, cała rodzina bała się zostawiać że mną dzieci, a ja w końcu wylądowałam na antydepresantach... Ale wszystko jest do ogarnięcia. Nie poddawaj się i walcz o siebie :-*
OdpowiedzUsuńTakie słowa są potrzebne, dodajesz otuchy. Cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze :-* Po urodzeniu Mati czułam się ubezwłasnowolniona. M. pracował codziennie, ja sama od rana do nocy z dzieckiem, do łazienki z Nią, ale chwila moment i przeszło. Tylko czasem sobie myślę, że mój obecny stan miał już początek wtedy, a im trudniej, tym łatwiej popadamy w paranoje.
UsuńJa po urodzeniu bliźniaków miałam tak kryzys, że moje małżeństwo wisiało na włosku, cała rodzina bała się zostawiać że mną dzieci, a ja w końcu wylądowałam na antydepresantach... Ale wszystko jest do ogarnięcia. Nie poddawaj się i walcz o siebie :-*
OdpowiedzUsuńKarolina!
OdpowiedzUsuńDziękuję za tyle ciepłych słów. Masz rację! Nie spodziewałam się :)
DYGRESJA: Miałam bardzo ciężki tydzień. Szalony, zabiegany, w strzępach... Serio, jeden z trudniejszych. Takich, że siąść, załamać ręce i wyć. Przed chwilą zrobiłam listę spraw, które muszę jutro załatwić. Usiadłam, pomyślałam o najbliższych... i wykreśliłam z niej 1/4 zadań. Trudno. Nie można być najlepszym we wszystkim ;) Czasem trzeba odpuścić.
Mam nadzieję, że szybko się spotkamy. Strasznie się cieszę, że Cię poznałam! :)
Tak to już jest, że trudno nam dogodzić. Jestem z dzieckiem w domu, to mam dość. Idę do pracy i nie mam czasu dla rodziny, to też źle... Trzeba odpuszczać - masz rację, ale trzeba też to wszystko tak wyważyć, żeby każdy był zadowolony i szczęśliwy :-*
UsuńMoże warto pomyśleć o żłobku/klubiku? Żeby mieć jednak chwilę dla siebie, nie zwariować, móc pójść na spacer czy na kawę z koleżanką. Mnie to uratowało.
OdpowiedzUsuńŻłobek to dobra myśl, ale niestety nie w tym momencie, ponieważ rozważamy wyprowadzkę z obecnego miasta i nie chcielibyśmy namieszać w głowie Mati. Niebawem się wszystko okaże i wtedy będziemy myśleć. Dziękuję dobre słowo :-)
UsuńKryzysu macierzyńskiego jako takiego to nie miałam. Nigdy nie zdarzało mi się "nie lubić" własnego dziecka, czuć się zmęczoną byciem mamą itp, może dlatego, że ja zawsze chciałam, a przyszło mi to z ogromnym trudem i po ogromnej walce. Aczkolwiek odkąd siedzę sama z córą 3 lata, to jestem zmęczona powoli i czasem mam taki dzień, że chciałabym zrobić sobie babskie, samotne, mamine spa :P Ale się nie da. Nawet jak Młodą wezmą dziadkowie na godzinę, to mi się za nią tęskni, oglądam jej zdjęcia - wariatka :P Natomiast zmęczona jestem i byłam brakiem ludzi i pracy. Nie mam pracy już 5 lat, nie dostanę bo nie ma kto z dziecięciem zostać, a ona nie ma przedszkola i tak koło się zamyka. To mnie dobija najbardziej...
OdpowiedzUsuńKryzys jest u mnie wywołany właśnie tymi brakami, o których piszesz. U nas trudności z zajściem w ciąże nie było, za to gdybym mogła, to pewnie urodziłabym kilka lat wcześniej, bo dzieci, to mimo wszystko sens mojego życia <3
UsuńEchh... Ja siedzę w domu juz 5 lat, Boooze dopiero teraz to policzylam. Jestem okropną matka 2 corek, prawie 5latki i prawie 2 latki. Odkad je mam nie spedzilam bez nich ani 1 dnia, ani 1 nocy, ani 1 wieczoru, tak serio to nie spedzilam bez nich nigdy dluzej niz 3 godziny. I mam dość, serdecznie dość i plakac mi sie chce nawet z tego powodu.
OdpowiedzUsuń