CYTOLOGIA? RAK? A CO TO?

Rodzina. Dom. Kariera. Zakupy. Spacer. Pranie. Gotowanie. Urlop. Żyjemy w biegu. Szybko. Nie zastanawiamy się nad zdrowiem. Nad tym, co może być jutro. Nie zastanawiamy się nad konsekwencjami. Nie myślimy o tym, że może nas spotkać coś okropnego. Całe zło jest obok, nas nie dotyczy.

Zatrzymaj się na chwilę. Pomyśl i weź życie w swoje ręce. Masz dzieci, rodzinę. Masz dla kogo żyć. Oni Cię kochają, a Ty pokochaj siebie i zbadaj się. Zrób cytologię.


Opowiem Wam swoją historię. Historię, która mogła skończyć się inaczej, gdybym nie zaczęła działać. Gdyby nie impuls, mogłabym nie być mamą, mogłoby mnie zwyczajnie nie być... 
Jestem, jestem i dzięki akcji Anielno chcę Was uświadamiać, chcę namawiać, chcę ocalić czyjeś życie...

Nie mam już wszystkich wyników. Nie mam całej dokumentacji. Zostawiłam tylko najważniejsze informacje. Zamknęłam tamten czas gdzieś daleko, tylko czasem do tego wracam... Nie pamiętam też wszystkiego dokładnie, ale postaram się nie popełnić jakiegoś błędu.

Był taki czas, kiedy dość często zmieniałam miejsce zamieszkania. Nie chodziłam do lekarzy, bo nie było potrzeby, poza tym nie chciałam mieć co chwila innej osoby do opieki zdrowotnej. W końcu znalazłam swoje miejsce, dom, pracę. Postanowiłam iść do ginekologa, też nie bez powodu, bo miałam jakiś problem. Na wizycie lekarz zaproponował cytologię, ok - zrobimy. Wizyta i po wizycie. Mój problem się skończył, zupełnie zapomniałam o wyniku. Po jakimś czasie załapałam, że go nie odebrałam. Zadzwoniłam, umówiłam się. Pan doktor zdziwiony, że wynik taki kiepski, a on do mnie nie dzwonił:"jakoś to przeoczyłem" - patrzyłam na niego i nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Było mi słabo, bo zaczynał mówić o raku, o szyjce macicy. Chciałam stamtąd uciec, wyjść, zmienić lekarza. Nie ufałam mu, byłam wściekła, rozżalona, ale zbyt słaba, żeby zareagować. Wiedziałam jedynie, że jeśli cokolwiek się wydarzy, to mu nie odpuszczę. Podziękowałam i wyszłam, Więcej do niego nie wróciłam. Na cytologii był wynik CIN I - nic mi to nie mówiło. W domu poczytałam, ale to same suche fakty. Rano w szpileczkach pobiegłam do pracy. Pamiętam jak dziś, że przyjechała moja szefowa, od razu zapytała, co się dzieje, opowiedziałam jej. I wiecie co? Będę dziękować jej do końca życia. Wyjaśniła, podpowiedziała. Pomogła znaleźć lekarza. Podesłała kilka linków, które wyjaśniły mi wszystko. Umówiłam się na kolposkopie - co to w ogóle za badanie - myślałam. Poszłam, pokazałam wynik lekarce. Powiedziała, że powtarzamy cytologię - wynik CIN II (gorzej niż poprzednio), od razu zrobiłyśmy kolposkopie. Mówiła:"szyjka się zabieliła" - z wyczytanych informacji wiedziałam, że to nie zbyt dobrze. Poprosiła o przyjście do szpitala. Chciała wykonać badanie genotypowe wirusa HPV oraz badanie histopatologiczne. Przyszedł pierwszy wynik - pozytywny, DNA 16 - typ onkogenny. Wiedziałam, że jest źle. Lekarka uspokajała, tłumaczyła. Wirus HPV ma kilka odmian tak na chłopski rozum - o niskim stopniu ryzyka i o wysokim. 16, to ten o wysokim stopniu. Byłam pewna, że za moment usłyszę:"ma pani raka" albo "musimy usunąć szyjkę". Dramat. Zakładałam maskę i próbowałam żyć normalnie, kiedy czekałam na kolejne wyniki. Przyszedł wynik Hist - pat - okazało się, że wirus nie jest tak bardzo zagnieżdżony, żeby trzeba było go wycinać. Dostałam zalecenie robienia wyników raz na 3 miesiące i informację, że często zdarza się tak, że wirus się nie rozwija, a nawet w ogóle wycofuje. Wydawało mi się to niemożliwe. Wyniki robiłam i czułam się tak, jakby była we mnie bomba. Kolejna cytologia CIN II, koniec świata. Lekarka uspokajała. Inne wyniki nic nie wykazały. Za 3 miesiące na cytologi CIN I - nie wierzyłam. Powtórzyłam badanie - CIN I - radość i wielka niewiadoma. Lekarka mówi, że to dobrze. Opowiedziała o szczepieniu na wirusa HPV, ale powiedziała, że nie ma badań potwierdzających, że będzie ono działało na osobę już zarażoną. Odpuściłam więc, tym bardziej że koszt tego szczepienia był dość wysoki. Wiem tylko tyle, że Matyldę na pewno zaszczepimy. Zaszłam w ciążę i od lekarki usłyszałam, że ciąża, to często najlepsze lekarstwo, bo zmienia się wszystko. Bałam się, bo nie wiedziałam, jak to się wszystko potoczy. Po połogu zrobiłam wyniki - CIN I się utrzymywało. Jednak kolejne badanie mnie uspokoiło. Wirus się zatrzymał, nie rozwijał się, a nawet się cofnął. Jestem pod stałą opieką lekarza. Cytologię już do końca życia muszę robić co pół roku, ale nie przeszkadza mi to zupełnie. W kalendarzu mam dwie daty zawsze zaznaczone na czerwono, to daty ważne dla mnie, mojego życia, moich dzieci i wszystkich, którzy mnie kochają. I choć zawsze boję się wyniku, to wierzę, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny.

Wszystkie kobiety w moim otoczeniu są przeze mnie nękane pytaniem:"kiedy robiłaś cytologię?". Zaczęłam od mamy, która lekarzy omija szerokim łukiem, później siostra i tak po kolei. 
Mam nadzieję, że po dzisiejszym wpisie te z Was, które dawno się nie badały, wezmą telefon do ręki, umówią się na wizytę i zrobią cytologię. Zrób to dla siebie i swojej rodziny, zrób to dla mnie.

6 komentarzy:

  1. Mialam bardzo podobny epozod.Dwa tyg wyjete z zycia-oczekiwanie na wyniki biopsji.Potem kolejne dwa i ulga.
    Przez kilka lat mialam zalecenie robic co pol roku, potem co rok .Pilnuje się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Badaj się koniecznie, bo jak sama widzisz, nigdy niczego nie możemy być pewni. U mnie ciągnęło się to niestety dość długo, więc tego strachu i lęku nie potrafię zapomnieć...

      Usuń
  2. Jakiś czas temu straciłam wiarę we wszelkie badania. U mojej Mamy, która od piętnastu lat jest pod stałą opieką lekarską i której kalendarz dzielą kolejne badania, nagle odkryto nowego guza. Wziął się znikąd i nabruździł. Nie został sklasyfikowany jako przerzut, co mogłabym zrozumieć, jakkolwiek to brzmi, ale jako nowe zachorowanie. I od tej pory nie wierzę w badania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Madziu, że sytuacja bardzo ciężka, ale z drugiej strony popatrz na to tak, że gdyby kiedyś tam Mama jakichś badań nie zrobiła, to nic by dalej nie wiedziała... Nie twierdzę, że badania wszystko załatwią, ale ważne jest ich przestrzeganie, bo co gdyby w ogóle ich nie robić?

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. A jakiś dobry, prywatny ortopeda w Krakowie? Mamy propozycję ich - https://efficlinic.pl/ Gdzie jeszcze warto uderzyć? Jakieś pewniaki?

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger