JAK USZYĆ DUŻĄ TORBĘ?

JAK USZYĆ DUŻĄ TORBĘ?

Uwielbiam torby, torebki, torebeczki, ale mam co do nich dość specyficzny gust. Lubię prostotę. Najwięcej można u mnie znaleźć dużych, workowatych torebek. Jedyne, których nie umiem nosić, to te do ręki, chociaż podobają mi się bardzo, to w szafie mam tylko jedną. Szukałam od jakiegoś czasu dużej, materiałowej torby - nie znalazłam, więc postanowiłam spróbować uszyć. Nie spałam dwie noce - myślałam. Zaczęłam działać i coś się udało. Zobaczcie efekty.




Wycięłam 2 wąskie prostokąty, z których powstaną paski na ramiona. Jeden dłuższy pasek, który mogę nałożyć też na ramię. I oczywiście dwa duże prostokąty, z których powstanie torba. 
Trzy paski zaprasowałam, żeby równo zszyć. Następnie zajęłam się zszyciem 2 dużych prostokątów. Każdą stronę szyłam dwa razy, żeby torba była dość wytrzymała. 




Chciałam, żeby torba miała płaskie dno, więc złożyłam do siebie boczny szew ze środkiem dna - przeszyłam również dwa razy. Po przełożeniu na prawą stronę mam płaskie dno.



Obszyłam górę torby, żeby wykończyć brzeg. Później przyszyłam paski - szyłam na krzyż, bo tak się lepiej trzymają. 



Na początku torba miała mieć w środku podszewkę, ale że zabrakło mi materiału, to stwierdziłam, że muszę poradzić sobie inaczej. Górę torby przeprasowałam razem z taśmą do podkładania - co pozwoliło mi schować brzydkie brzegi i usztywniło nieco torbę. Boki torby oraz dno zaprasowałam fizeliną z klejem. Nie mam w środku brzydkich nitek, a dodatkowo mam usztywnione i dno i boki. 


Tak się prezentuje mój worek. Zdjęcia są słabe, bo światło mi już nie pozwoliło na lepsze, ale na pewno jeszcze nie raz będziecie mieli okazję zobaczyć torebkę, kiedy będę ją używała. W głowie jeszcze mi świta, żeby może pokombinować coś z jakimiś wzorami z przodu, ale to kwestia czasu - zobaczymy. Bardzo pojemna, lekka i zupełnie w moim stylu.




Jak Wam się podoba?
Szyjecie sobie czasem rzeczy, które siedzą Wam w głowie, a nie możecie ich znaleźć w sklepach?
AMATORSKA SESJA CIĄŻOWA

AMATORSKA SESJA CIĄŻOWA

Zdjęcia są idealną pamiątką. Zdjęcia są cudowne, pokazują nasze emocje - zostają na lata.

Od zawsze marzyłam o sesji ciążowej - wyjątkowej, profesjonalnej. Wszystko przemyślane, umówione - robimy. Miało być magicznie, niestety pogoda splatała nam figla. Nie, nie - nie padał deszcz, za to było prawie 40 stopni, nie dalibyśmy rady. Problem polegał na tym, że nasza cudowna Pani Fotograf mieszka trochę kilometrów od nas i żaden inny termin nie wchodził w grę (sesja miała się odbyć po III edycji spotkania I love my blog w Inowrocławiu) - lećcie zerknąć (TU), dlaczego tak ubolewam. Uwielbiam oko Patrycji, uwielbiam jej kadry. nadrobimy, na pewno nadrobimy.

Tymczasem możecie zerknąć, jak zrobić kilka zdjęć na pamiątkę bez fotografa, ale ze statywem. Jak uwiecznić te najważniejsze chwile i cieszyć nimi oko za jakiś czas. Zdjęcia nie są doskonałe, ale pokazują cudowne momenty. Wykorzystaliśmy pomysł Patrycji z białymi sukienkami, chociaż bardzo brakowało nam kogoś, kto nami pokieruje, to jednak nie jest najgorzej. 
Oglądajcie:














Właśnie pomyślałam, że ten wpis powinien mieć tytuł "pokonuję słabości", nigdy w życiu nie pokazałam tylu swoich zdjęć, ale przyszedł czas na zmiany. Dużo się u nas dzieje, dużo się we mnie zmienia - o wszystkim będziecie mogli poczytać już niebawem. 

Jak Wam się podobają nasze zdjęcia?
Robiliście sobie sesje ciążowe?
CYTOLOGIA? RAK? A CO TO?

CYTOLOGIA? RAK? A CO TO?

Rodzina. Dom. Kariera. Zakupy. Spacer. Pranie. Gotowanie. Urlop. Żyjemy w biegu. Szybko. Nie zastanawiamy się nad zdrowiem. Nad tym, co może być jutro. Nie zastanawiamy się nad konsekwencjami. Nie myślimy o tym, że może nas spotkać coś okropnego. Całe zło jest obok, nas nie dotyczy.

Zatrzymaj się na chwilę. Pomyśl i weź życie w swoje ręce. Masz dzieci, rodzinę. Masz dla kogo żyć. Oni Cię kochają, a Ty pokochaj siebie i zbadaj się. Zrób cytologię.


Opowiem Wam swoją historię. Historię, która mogła skończyć się inaczej, gdybym nie zaczęła działać. Gdyby nie impuls, mogłabym nie być mamą, mogłoby mnie zwyczajnie nie być... 
Jestem, jestem i dzięki akcji Anielno chcę Was uświadamiać, chcę namawiać, chcę ocalić czyjeś życie...

Nie mam już wszystkich wyników. Nie mam całej dokumentacji. Zostawiłam tylko najważniejsze informacje. Zamknęłam tamten czas gdzieś daleko, tylko czasem do tego wracam... Nie pamiętam też wszystkiego dokładnie, ale postaram się nie popełnić jakiegoś błędu.

Był taki czas, kiedy dość często zmieniałam miejsce zamieszkania. Nie chodziłam do lekarzy, bo nie było potrzeby, poza tym nie chciałam mieć co chwila innej osoby do opieki zdrowotnej. W końcu znalazłam swoje miejsce, dom, pracę. Postanowiłam iść do ginekologa, też nie bez powodu, bo miałam jakiś problem. Na wizycie lekarz zaproponował cytologię, ok - zrobimy. Wizyta i po wizycie. Mój problem się skończył, zupełnie zapomniałam o wyniku. Po jakimś czasie załapałam, że go nie odebrałam. Zadzwoniłam, umówiłam się. Pan doktor zdziwiony, że wynik taki kiepski, a on do mnie nie dzwonił:"jakoś to przeoczyłem" - patrzyłam na niego i nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Było mi słabo, bo zaczynał mówić o raku, o szyjce macicy. Chciałam stamtąd uciec, wyjść, zmienić lekarza. Nie ufałam mu, byłam wściekła, rozżalona, ale zbyt słaba, żeby zareagować. Wiedziałam jedynie, że jeśli cokolwiek się wydarzy, to mu nie odpuszczę. Podziękowałam i wyszłam, Więcej do niego nie wróciłam. Na cytologii był wynik CIN I - nic mi to nie mówiło. W domu poczytałam, ale to same suche fakty. Rano w szpileczkach pobiegłam do pracy. Pamiętam jak dziś, że przyjechała moja szefowa, od razu zapytała, co się dzieje, opowiedziałam jej. I wiecie co? Będę dziękować jej do końca życia. Wyjaśniła, podpowiedziała. Pomogła znaleźć lekarza. Podesłała kilka linków, które wyjaśniły mi wszystko. Umówiłam się na kolposkopie - co to w ogóle za badanie - myślałam. Poszłam, pokazałam wynik lekarce. Powiedziała, że powtarzamy cytologię - wynik CIN II (gorzej niż poprzednio), od razu zrobiłyśmy kolposkopie. Mówiła:"szyjka się zabieliła" - z wyczytanych informacji wiedziałam, że to nie zbyt dobrze. Poprosiła o przyjście do szpitala. Chciała wykonać badanie genotypowe wirusa HPV oraz badanie histopatologiczne. Przyszedł pierwszy wynik - pozytywny, DNA 16 - typ onkogenny. Wiedziałam, że jest źle. Lekarka uspokajała, tłumaczyła. Wirus HPV ma kilka odmian tak na chłopski rozum - o niskim stopniu ryzyka i o wysokim. 16, to ten o wysokim stopniu. Byłam pewna, że za moment usłyszę:"ma pani raka" albo "musimy usunąć szyjkę". Dramat. Zakładałam maskę i próbowałam żyć normalnie, kiedy czekałam na kolejne wyniki. Przyszedł wynik Hist - pat - okazało się, że wirus nie jest tak bardzo zagnieżdżony, żeby trzeba było go wycinać. Dostałam zalecenie robienia wyników raz na 3 miesiące i informację, że często zdarza się tak, że wirus się nie rozwija, a nawet w ogóle wycofuje. Wydawało mi się to niemożliwe. Wyniki robiłam i czułam się tak, jakby była we mnie bomba. Kolejna cytologia CIN II, koniec świata. Lekarka uspokajała. Inne wyniki nic nie wykazały. Za 3 miesiące na cytologi CIN I - nie wierzyłam. Powtórzyłam badanie - CIN I - radość i wielka niewiadoma. Lekarka mówi, że to dobrze. Opowiedziała o szczepieniu na wirusa HPV, ale powiedziała, że nie ma badań potwierdzających, że będzie ono działało na osobę już zarażoną. Odpuściłam więc, tym bardziej że koszt tego szczepienia był dość wysoki. Wiem tylko tyle, że Matyldę na pewno zaszczepimy. Zaszłam w ciążę i od lekarki usłyszałam, że ciąża, to często najlepsze lekarstwo, bo zmienia się wszystko. Bałam się, bo nie wiedziałam, jak to się wszystko potoczy. Po połogu zrobiłam wyniki - CIN I się utrzymywało. Jednak kolejne badanie mnie uspokoiło. Wirus się zatrzymał, nie rozwijał się, a nawet się cofnął. Jestem pod stałą opieką lekarza. Cytologię już do końca życia muszę robić co pół roku, ale nie przeszkadza mi to zupełnie. W kalendarzu mam dwie daty zawsze zaznaczone na czerwono, to daty ważne dla mnie, mojego życia, moich dzieci i wszystkich, którzy mnie kochają. I choć zawsze boję się wyniku, to wierzę, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny.

Wszystkie kobiety w moim otoczeniu są przeze mnie nękane pytaniem:"kiedy robiłaś cytologię?". Zaczęłam od mamy, która lekarzy omija szerokim łukiem, później siostra i tak po kolei. 
Mam nadzieję, że po dzisiejszym wpisie te z Was, które dawno się nie badały, wezmą telefon do ręki, umówią się na wizytę i zrobią cytologię. Zrób to dla siebie i swojej rodziny, zrób to dla mnie.

CZY TO JUŻ DEPRESJA?

Anonimowo czasem łatwiej się mówi o emocjach, o swoich odczuciach, o tym, co siedzi nam w głowie. Dlatego też zapytałam autorkę, czy mogę zrobić z części jej wiadomości wpis. Zgodziła się. Liczę na to, że wśród Was może znajdą się osoby, które będą potrafiły wesprzeć - chociażby słowem.

Zosia, tak nazwijmy bohaterkę. Moja czytelniczka, która po ostatnim moim wpisie napisała wiadomość. Mama prawie dwuletniej dziewczynki. Wcześniej bizneswoman, teraz mama na pełnych obrotach. Ma męża, On niestety jest więcej poza domem niż w domu, taka praca. Chociaż od niedawna szuka czegoś na miejscu i to daje dużą nadzieję Zosi. Kobieta jest generalnie sama, rodzina daleko, mało znajomości.

Część wiadomości, jaką dostałam:

"(...) Jestem zmęczona, jestem potwornie zmęczona byciem tylko mamą. Brakuje mi towarzystwa, kontaktu z ludźmi, brakuje mi kobiecości, nie wiem jak, nie mam możliwości. Boję się o siebie, o córkę. Mam ochotę uciec. Nie jestem szczęśliwa. I choć kocham córkę, to czasem jej tak bardzo nie lubię... Uśmiecham się na pokaz, zakładam maskę i staram się iść dalej, a tak naprawdę, to nie mam siły wstać z łóżka... Wyjście na zakupy, kupienie sobie czegoś daje mi kopa, ale na chwilę, bo później chciałabym więcej i więcej.


Jestem tak nerwowa i sfrustrowana, że najmniejsza pierdoła potrafi mnie doprowadzić do furii. Mam ochotę drzeć się do zdarcia gardła, żeby bolało. Mam ochotę walić głową w ścianę, żeby sobie ulżyć. Najczęściej jednak boje się, że mogłabym coś zrobić córce, bo jej wycie powoduje we mnie takie okropne nerwy, że nie umiem sobie z tym poradzić. Staram się nie reagować, rozmawiać z nią, ale czasem nie daję rady, zwłaszcza kiedy jestem niewyspana. Wtedy jest najgorzej... Mam wyrzuty sumienia, płaczę... Chciałabym się z nią bawić, uśmiechać i dawać tą radość, którą miałam kiedyś...


Jak wstanę z dobrym humorem i wiem, że to będzie dobry dzień, czuję taki spokój, jest mi dobrze – wtedy lubię siebie najbardziej, mam cierpliwość, mam chęci, jest fajnie. Czasem wstaję, jest dobrze, a po chwili dopada mnie jakiś wewnętrzny szał, ale staram się jakoś nad tym zapanować. Najczęściej jednak wstaję z wewnętrznym niepokojem, strachem, lękiem, obawami. Nie radzę sobie wtedy z najmniejszymi błahostkami. Chciałabym przespać cały dzień, a przecież przede mną tyle obowiązków.


Nie wiem, co sobie o mnie teraz pomyślisz, co masz w głowie. Nie oceniaj mnie, proszę. Chyba po prostu potrzebuję pomocy."


Najpierw nie wiedziałam, co napisać, bo nie czuję się na tyle kompetentna, ale z drugiej strony cisnęło mi się na język:"szukaj specjalisty", "idź do psychologa/psychiatry", ale nie wiedziałam, jak Zosia zareaguje na moje słowa. Wiedziałam jednak, że na pewno szuka pomocy i woła o tę pomoc, bo właśnie zrobiła pierwszy krok, żeby coś zmienić. Podesłałam jej najpierw swój stary tekst o moich emocjach po porodzie (TEN) - żeby wiedziała, że nie jest sama, później od razu przyszedł mi do głowy tekst Matki Prezesa o depresji (TEN). Poprosiłam, żeby przeczytała. Zaczęłyśmy rozmawiać, powiedziałam, co ja bym zrobiła na jej miejscu - atmosfera się rozluźniła, więc mogłam sobie na więcej pozwolić. I wtedy Zosia zapytała: "jak ja mam to zrobić, jak zadzwonić, jak się umówić, co mam powiedzieć" - nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć, bo sama zupełnie nie wiem, ale pomyślałam, ze psycholog/psychiatra, to taki sam lekarz, jak każdy inny, więc powiedziałam, żeby była szczera i spróbowała. Oczywiście poradziłam, żeby odpoczęła, bo to może wiele zmienić.

Moi Drodzy Czytelnicy, może ktoś z Was był w takiej sytuacji i zechciałby w kilku słowach o tym napisać. Może jesteśmy w stanie chociaż trochę dobrym słowem wspomóc Zosię. Może Wasze historie będą wstanie pokazać światełko w tunelu. Nie można być obojętnym na to, co dzieje się z innymi. Ja czuję się w obowiązku, tym bardziej, że Zosia napisała właśnie do mnie.

Udostępniajcie na swoich tablicach, komentujcie - może znajoma znajomej coś poradzi. Wiem, że mogę na Was liczyć.

POLEGŁAM

Wpadłam w jakąś czarną dziurę. Czasem mam wrażenie, że to dziura bez dna, bo przecież kiedyś muszę się zatrzymać, a ja lecę i lecę... Na łeb, na szyję - lecę i rozbić się nie mogę...

Trudno jest się przyznać do porażki. Trudno jest mówić o swoich słabościach. Pomyślałam jednak, że znajdą się wśród Was mamy z podobnymi problemami, które doradzą, podpowiedzą, podzielą się swoją historią.
Uświadomiłam sobie, że siedzę w domu już prawie 3 lata. Baaa..., gdybym to ja siedziała. Najpierw była ciąża z Matyldą, którą prawie całą przeleżałam, moją najlepszą przyjaciółką była wtedy łazienka, a ulubionym strojem piżama - to był czas, kiedy przychodziły mi do głowy okropne myśli, ciąża dała mi tak w kość, że prawie co rano wyłam z bezsilności. Dobrze wspominam ostatni trymestr, bo choć chwilę spędziłam w szpitalu, to jednak czułam się najlepiej. Później urodził się mały ssak, dał tyle radości, że cały okres ciąży poszedł w zapomnienie. Z miesiąca na miesiąc było coraz łatwiej, Matylda skończyła rok i miałam wrażenie, że będzie już tylko lepiej i rzeczywiście było. Potrafiła się komunikować na swój sposób, mówiła, pokazywała - było idealnie. Do momentu, aż poczułam się przytłoczona byciem mamą. Codzienne wstawanie o tej samej porze, wykonywanie tych samych czynności powodowało, że z dnia na dzień stawałam się jakimś wrakiem. Kura domowa 24 h. Pranie, sprzątanie, gotowanie. Na samą myśl mam ciarki. Jedyną odskocznią od bycia w domu było wyjście na zakupy, luksusem było, kiedy mogłam wyjść sama. Czasem jakieś spotkanie blogowe, rzadko, bo wszystko uzależnione od pracy M. Można zwariować. Miewałam takie momenty, że chciałam spakować się i uciec. Wyłam w poduszkę. Przestawałam lubić Matyldę. Zdałam sobie sprawę z tego, że macierzyństwo mnie tak zmęczyło, że jeśli za moment czegoś nie zmienię, nie wprowadzę w życie, to wyląduję w psychiatryku. Relacje z M. stawały się coraz gorsze i choć nadal nie jest tak jak dawniej, to jakieś światełko w tunelu się pojawiło. Pojawiły się nowe perspektywy.
Przez 2 lata bycia mamą spędziłam tylko 2 noce bez Matyldy. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to niemożliwe, bo jak to tak, że kiedyś sama decydowałam o sobie, a teraz wszystko uzależnione jest od małego człowieka. Uwierzcie mi na słowo, że jeszcze chwilę to wszystko potrwa, a ja zwariuję. Jęki, stękanie, płacz... Co chwila "mamo, mamo" - oszaleć można. Pić, jeść, spać, myć, spacer... Wiecznie coś. Dodatkowo moja ciążka - niby wyczekana, niby chciana, a im bliżej końca, tym więcej obaw. Mam świadomość tego, jak będzie wyglądał mój kolejny rok i zaczynam się martwić o zdrowie psychiczne swoje i swoich dzieci, bo przecież ze mną spędzą ten czas. Jestem sfrustrowaną i zmęczoną mamuśką. Taką, jaką nigdy nie chciałam być. Chciałam się uśmiechać i dobrze wyglądać. Chciałam, żeby zabawa z dzieckiem była miłym czasem. Teraz każde układanie puzzli, picie wymyślonej herbaty, czy udawanie psa - doprowadza mnie do rozpaczy. Wstaję rano i znów to samo. Mati chodź siku, Mati śniadanie, Mati herbata, Mati przekąska, Mati obiad, ojej Mati nie wylewaj wody, Mati, Mati, Mati...

Koniec z tym. Koniec!
Potrzebuję odpocząć i od tego zacznę. 
Później wprowadzę w nasze kilka zmian - zobaczymy, jakie będą efekty.
To będzie droga do poprawy naszego życia.
W zasadzie, to zmiany już się pojawiają, ale pomału...
O wszystkim Wam opowiem, obiecuję opowiem - niebawem!
Tymczasem, jutro wstanę - zrobię śniadanie, herbatę i uśmiechnę się do tej Małej Kokietki, bo nawet jak jęczy, stęka i wyje, to kocham ją najbardziej na świecie!

Może to śmieszne, ale wiecie, że najbardziej pomógł mi właśnie blog. Na pewno znajomości, które się pojawiły, bo jestem w sieci. Podziękować powinnam na pewno Monice - to taki głos rozsądku, który wysłucha i marudzenia i chwil euforii. Ogromnego kopa dostałam dzięki Dziewczynom ze Zrób To No! - i nie mam na myśli tu jakichś prywatnych pogaduch, bo kilka zdań wymieniłam tylko z Moniką. Samo czytanie bloga powoduje we mnie chęć działania, i Monika i Basia mają w sobie coś takiego, co przyciąga, pozytywna energia, którą przekazują jest dla mnie ogromną dawką motywacji. Najbardziej chyba pomogła mi Hania (na pewno się tego nie spodziewa), ale to taka Kobieta, której nie da się nie lubić, jest w niej ogromny spokój, którego mi brakuje na co dzień. Wiecie, jak to jest, czasem spotykasz kogoś na swojej drodze zupełnie przypadkiem, a rozmawia Wam się tak, jakbyście się znały całe życie. Haniu, zjadłam z Tobą najlepszą kolację, oczami wypiłam lampkę Twojego wina i zrozumiałam, jak wiele zależy ode mnie. Jesteś Aniołem, moim Aniołem - bardzo często o Tobie mówię, a jeszcze częściej o Tobie myślę. Dałaś mi "drugie" życie :-*.

Dotknęłam dna, tak czuję. Zaczynam się od niego odbijać. Nadchodzą zmiany.


Miałyście takie kryzysy w macierzyństwie?
Było Wam tak źle w domu, że miałyście wrażenie, że gorzej już nie będzie?
Jak sobie radziłyście?
KTÓRE DZIECKO KOCHASZ MOCNIEJ

KTÓRE DZIECKO KOCHASZ MOCNIEJ

Koleżanka zapytała mnie ostatnio, czy nie boję się, że jedno z dzieci będę kochała bardziej. Czy nie mam obaw, że trudno będzie podzielić miłość na dwoje. Odpowiedziałam, że się nie boję, obaw również nie mam, ale jednak jakaś myśl w głowie pozostała... Serce matki jest pojemne, potrafi się rozszerzyć, za przykład mogę podać swoją Mamę, która mnie i moje rodzeństwo kocha tak samo, mimo wszystko! Zastanowiłam się nad tym wszystkim i już wiem - jest coś czego się boję. Obawiam się, że po narodzinach maleństwa nie będę umiała podzielić czasu na dwoje, że Matylda z racji tego, że jest starsza zostanie przeze mnie skrzywdzona. Wiem też, że zrobię wszystko, żeby nigdy nie poczuła się tą drugą, mniej ważną.


Postanowiłam zapytać kilku Blogerek, jak to wyglądało, bądź wygląda u nich. Jakie miały obawy i jaka okazała się rzeczywistość. Chciałam poznać różne punkty widzenia. Weźcie chusteczki i zapraszam do lektury.


Agnieszka - wronek.pl - mama słynnego Wronka i cudownej Ninki:

    "U mnie sprawa była ułatwiona o tyle, że spodziewałam się dziecka odmiennej płci niż pierwsze. Tzn. do połowy ciąży o tym nie wiedziałam, ale miałam tę cichą nadzieję, że noszę pod sercem wymarzoną córeczkę. W pierwszej ciąży wiedziałam, że pokocham mojego synka na maksa, bo to było moje pierwsze, wymarzone dziecko. W drugiej ciąży zaś nie miałam wątpliwości, że oszaleję na punkcie wymarzonej córeczki. I w zasadzie nigdy nie pojawiły się takie obawy, że nie starczy miłości dla dwójki. Może jedynie obawiałam się, jak ja podzielę na nich swój czas, ale wszystko z czasem samo się ułożyło. Początkowo córka dużo spała, więc mogłam poświęcić dużo uwagi absorbującemu dwulatkowi, a teraz jakoś tak już się utarło, że mała jest z nami i synek rozumie, jak musi zająć się przez chwilę sobą."


Patrycja - MATKA-NIE-POLKA - mama Kacpra i Milli:

    "Zawsze wiedziałam, że chcę mieć więcej niż jedno dziecko. Najlepiej troje albo czworo. Nigdy nie zastanawiałam się, jak dzieli się wtedy miłość. Dzisiaj jestem mamą dwójki 8-letniego Kacpra i 3-letniej Milli. Kiedy zaszłam w drugą ciążę zauważyłam pewne różnice w odczuwaniu. Cieszyłam się równie mocno z pierwszych kopniaczków i każdego usg, jednak nie wywoływało to we mnie tak ogromnej euforii, jak wtedy kiedy spotykało mnie to pierwszy raz. Różnice pojawiły się także przy ich przyjściu na świat. Kacper przyszedł na świat w traumatycznych okolicznościach i strach o jego życie przyćmił mi radość, jaką powinnam wtedy czerpać. Milla z kolei przyszła na świat w spokoju i to przy niej pierwszy raz poczułam, co to znaczy ujrzeć i dotknąć dziecko, które dopiero co opuściło Twoje łono. Różnice w odczuwaniu pewnych rzeczy były i są widoczne. Nie znaczy to jednak, że kocham jedno mniej niż drugie. Kiedy Kacper szedł do przedszkola płakałam jak bóbr. Zupełnie inaczej było z Millą. Wynika to przede wszystkim z tego, że mają zupełnie różne charaktery. Milla jest silna i odważna. Kacper jest wrażliwy i zamknięty w sobie. Odczuwanie i pewne zachowania w stosunku do nich w dużej mierze zależą własnie od ich charakterów.
Choć uparcie twierdzę, że serce matki jest pojemne i nie musi dzielić miłości, to sprawdza mi się przy posiadaniu parki jakoby synek był mamusi a córeczka tatusia J. Mam więcej cierpliwości do Kacpra niż Milli i choć jest starszy, to jemu chyba więcej jestem w stanie wybaczyć. Tak samo się ma sytuacja z Millą i tatusiem. Myślę, że to dobry układ, jeśli tylko nie zapominamy, że w sprawach ważnych musimy trzymać się razem i mówić jednym głosem.
Kacper bardzo oczekiwał narodzin swojej siostry i kiedy w końcu się pojawiła był opiekuńczy i pomocny. Sytuacja zmieniła się troszeczkę dzisiaj. Milla chciałaby robić już to co starszy brat, a ten chciałby mieć od niej chwilę odpoczynku i zaszywa się w swoim pokoju. Kłótnie i wrzaski nie mają końca. Staram się nie ingerować, by nauczyli się rozwiązywać konflikty sami, choć czasem wytrzymać już nie mogę J. Nie jestem idealna mamą. Moim największym błędem było przyzwyczajenie „młodej” do pomocy brata w sprzątaniu. Kacper czuł się pokrzywdzony, a Milla tryumfowała. Ostatnio odmówiła sprzątnięcia zabawek w przedszkolu – powiedziała, że przyjdzie za nią posprzątać brat... Nigdy nie obawiałam się i nadal nie obawiam, że zabraknie mi miłości dla któregoś z dzieci. Co więcej chciałabym mieć jeszcze jedno i jestem pewna, że i ono będę mogła pokochać równie mocno."



Monika - Zawód:Kobieta - mama Mikołaja i Filipa:

    "Feli nie był dzieckiem planowanym, chociaż zawsze marzyłam o dwóch Synkach. Decyzja o ciąży „nie była moja”, więc i te dwie blade kreski na teście ciążowym trochę mnie zaskoczyły. Nie byłam zła..., rozczarowana też nie..., właściwie natychmiast przesterowałam myśli i stwierdziłam – no przecież jak nie teraz, to kiedy? Mikula miał już trochę ponad rok, i był na tyle samodzielny, by mógł mnie „zwolnić” z niektórych obowiązków. Obaw właściwie nie było. Żadnych. Na początku przynajmniej. Kochałam to dziecko od pierwszego testu. Od tych pierwszych dwóch, bladych kreseczek. Zupełnie inaczej niż przy pierwszej ciąży, kiedy to zachowywałam się trochę jak niewierny Tomasz, który musi dotknąć, poczuć, ZOBACZYĆ, żeby uwierzyć. Teraz wiedziałam, że ten cud istnieje... I wtedy też – dopiero – stałam się BARDZIEJ świadomą mamą pierwszego dziecka. Wiem, jak to brzmi, ale tak właśnie było. Czekałam na to Dzieciątko. Poród był zupełnie inny i emocje z nim związane. A kiedy wróciłam z Nim do domu, wszystko było jak wcześniej – po prostu dołączył do nas kolejny, mały człowieczek. Podzieliłam tą miłość na nich dwóch bez problemu. A nawet miałam wrażenie, że rozciągnęłam serducho, bo tej miłości nagle było więcej - i dla Mikołaja, i dla Filipa. Rywalizacji między rodzeństwem na początku nie było wcale. Pojawiła się tak naprawdę dopiero po roku , kiedy Feli już śmigał sam i podbierał starszakowi zabawki. A teraz? Biją się, gryzą, szczypią i… Bóg jeden wie, co jeszcze robią ale... KOCHAJĄ SIĘ NAD ŻYCIE. A ja... Kocham ich Obu. I zawsze będę, niezależnie od tego jaką, który z nich wybierze drogę. To dzięki nim mam tyle siły – choć czasem doprowadzają mnie do szału! Ale gdyby nie oni… nie byłabym tutaj, i teraz.. Nie byłabym też tym, kim jestem. A jestem przede wszystkim szczęśliwą, i spełnioną mamą dwóch Małych Chłopców i to NAJPIĘKNIEJSZE, co mnie w życiu spotkało!"



Agnieszka - Buuba - mama uśmiechniętego Bubka i nieplanowanego Olusia:

    "Pojawiają się II kreski na teście, wiesz, że rozwija się w Tobie nowe życie, co czujesz? To zależy czy to Twoje pierwsze dziecko. Przy pierwszym dostałam skrzydeł i skakałam ze szczęścia. Drugi test – 7 miesięcy po poprzednim porodzie przyprawił mnie o morze łez – byłam pewna, że ziemia się pode mną zapadła, a ja już się nie wydostanę, nie dam sobie rady. Patrzysz na dziecko, które jest już obok Ciebie i wiesz, że niebawem nie będzie już samo - jakie masz obawy? Czy w ogóle się boisz? Pewności nie ma nigdy, jako takiej stuprocentowej. Ale trzeba zakasać rękawy i iść z odwagą przez życie, nie można pokazać pierwszemu przygnębiających emocji, i tego, że coś nas trapi. Po oswojeniu się z myślą, że będzie dwójka już niczego się nie boję. Cieszę się, że dam mu towarzystwo, że już przenigdy nie będzie samo. Martwię się tylko o siebie, że miłości mi nie wystarczy. Urodziłaś, jest ciężko - jak dzielisz czas między dwoje dzieci? Jak starszemu tłumaczysz, że jest maluszek, który bardziej Cię potrzebuje? Jak wynagradzasz mu czas, który wcześniej był tylko dla niego? Nowonarodzone niemowlę dużo śpi – daje mi czas na oswojenie się z sytuacją. Najgorzej jest gdy dwójka płacze naraz, niestety zazwyczaj trzeba najpierw pomóc młodszemu. Starszego wówczas tulę jedna ręką. Wszelkie działania są intuicyjne, tak musi być po prostu. Nie rozgraniczam czasu – teraz jest dla ciebie, a później zajmę się braciszkiem. Albo czytamy książeczki wszyscy razem, jemy wszyscy razem, albo zajmujecie się sami, a mama np. gotuje obiad. Nie ma co się martwić o wszystko, nasza natura tak nas stworzyła, że damy sobie radę. W końcu jesteśmy kobietami, no nie?"



Marta - Tomi&Tobi - mama Tomasza i Tobiasza:

    "Ciąża to zdecydowanie najbardziej ekstremalny stan, jaki kiedykolwiek dane mi było doświadczyć. I to nawet dwa razy, za co niezmiernie dziękuję. Patrząc z perspektywy czasu, z uśmiechem na twarzy przypominam sobie wszystkie dolegliwości, narzekania w tym okresie. Jednak jest coś, co spędzało mi sen z powiek. 1epewność, jaką czułam będąc w ciąży z Tomkiem. Wiedziałam, że rośnie we mnie kolejne dziecko. Że jest zdrowe. Duże. Że jest chłopcem. Wiedziałam jak i gdzie chciałam rodzić. Że chciałam karmić piersią. Nosić w chuście. Wszystko miałam zaplanowane. Jedyne czego się bałam to fakt, że nie mogłam zaplanować MIŁOŚCI do kolejnego dziecka. Byłam przecież już mamą dla jednego chłopca, który zawładnął całym moim światem.ON BYŁ (i jest nadal) CAŁYM MOIM ŚWIATEM. Dla tego blondwłosego ludzika byłam (i jestem nadal) w stanie zrobić wszystko. Jak tu nagle pokochać kogoś innego (jeszcze mi całkowicie obcego) równie mocno? Jak nie faworyzować dzieci, by w późniejszym czasie nie czuły się odtrącone, gorsze, by rodzeństwo było na równi?   A jeśli będzie odwrotnie? Jeśli w momencie narodzin bardziej pokocham drugie dziecko? Zapomnę o pierwszym i tamtej miłości? Dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet, będących w drugiej ciąży, zadaje sobie te pytania. Jestem o tym święcie przekonana. Drogie Mamy! Nie czujcie się przez to gorsze! Nie zamartwiajcie się, że coś z Wami nie tak. Takie uczucia, są NORMALNE. Całkowicie zrozumiałe. NATURALNE! Nic w tym złego, że czujecie, co czujecie.   I wiecie co jest fajne? Że w momencie narodzin, już w chwili pierwszego spojrzenia na nowonarodzone dziecko, serce rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów! Jest jakby tysiąckroć większe. Jakby mogło pomieścić jeszcze wiele takich uczuć. Kochamy dzidziusia, kochamy starsze dziecko. Kochamy męża. Cały świat kochamy. Euforia  ogarnia nas od stóp do głów. A wcześniejsze wątpliwości znikają jakby za dotknięciem magicznej różdżki. Miłość spływa sama. Naturalnie. Z przyjemnymi łzami w oczach."



Marta - Tosinkowo - doświadczona mama, bo ma liczną gromadkę - Lubomir, Antek, Franio, Anielka i Gaja:

    "Gdy zaszłam w ciążę z Tosiem, byłam pewna, że Lubek będzie zachwycony.Pamiętam jak dziś, jechaliśmy we dwoje samochodem do babci i w aucie toczyliśmy rozmowy.Byłam w drugim miesiącu, więc sam nie mógł się jeszcze niczego domyślić.Powiedziałam Mu, a On zareagował….dziwnie. Po prostu przyjął do wiadomości. Jakież było moje zdziwienie, gdy później pełen skruchy (po jakimś tygodniu), przyznał się, że się rozpłakał wieczorem, że On nie chce, że po co? Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego tak zareagował, było Mu wstyd i przepraszał. Wtedy zrozumiałam, że w głównej mierze ode mnie zależy, jak odnajdzie się w tej sytuacji i jak szybko strach, zmieni się w radość oczekiwania. Co robiłam? Po pierwsze dużo rozmawialiśmy.Zapewniałam Lubka, że posiadanie brata/siostry niczego Mu nie odbiera, a wiele daje.Podkreślałam, że to też Jego święto-bo z dniem narodzin malucha, On zostaje STARSZYM BRATEM, a to WIELKA RZECZ.Zrobiliśmy z tego wielkie wydarzenie.Młody, planowany dzień narodzin Tosia, zaznaczył kółeczkiem na swym kalendarzu i podpisał :jestem starszym bratem! czekał również na SWOJE święto.  Czułam, że muszę przygotować Lubka do tego, że maluch może dużo płakać, że jest absorbujący (tu przeczucie miałam jak ta lala:) i że będę musiała poświęcić mu mnóstwo uwagi.Czas, który teraz mam dla Niego, będzie okrojony.I tu też podkreśliłam Jego rolę, mówiąc, że godząc się na „podzielenie” mamą, pomaga maleństwu w jego najtrudniejszych chwilach.Bo dla okruszka ta sytuacja jest jeszcze trudniejsza.Jest mniejszy, bardziej zagubiony i potrzebuje naszej pomocy najbardziej. To skutkowało.Młody chłonął słowa jak gąbka i snuł plany, w jaki najlepszy z możliwych sposobów, pomoże oswoić się z nowym otoczeniem braciszkowi. I jeszcze to, co podkreślam zawsze-pamiętajmy o starszych dzieciach, przynosząc maluszka ze szpitala.Uczulmy odwiedzających (ja mówiłam wprost:), że przynosząc prezent nowonarodzonemu, niech mają ze sobą lizaka, czy inny drobiazg dla starszego.Pierworodny niech czuje, że to Ich wspólne święto.Przecież On został STARSZYM BRATEM! Zachwycając się nowym członkiem rodziny, wyduśmy z siebie choć jedno zdanie do starszaka:-Gratuluję Ci!Jesteś wspaniałym bratem! I pozwalajcie pomagać przy noworodku.Niech starszy brat/siostra wyjmie chusteczkę, poda pampersa, wybierze bodziaka.Chwalmy zaangażowanie, mówmy, że jesteśmy dumne i same byśmy chciały mieć TAKĄ fantastyczną opiekę. Moje dzieci (każde) dostawało na okoliczność narodzin rodzeństwa upominki.To było wspólne święto. Nie musiałam się zmagać z zazdrością o maluszka, nie zauważałam niechęci do niego. Lubomir pokochał Tosia od pierwszych chwil, z resztą było tak samo. Ważne jest przygotować dziecko do nowej roli. Znajdźcie na to czas.To procentuje na lata.Naprawdę warto. Dziś Najstarszy zachowuje się niczym ojciec, nosi, całuje i kocha rodzeństwo szalenie.Jest bezkrytyczny, zapatrzony w maluchy jak w obrazek.Gdy wspominamy jego reakcję na wieść o Tosiu, uśmiecha się jedynie  , łapie brata w pół i podrzuca do góry. Radości i śmiechom nie ma końca… A ja rosnę."




Serdecznie Wam dziękuję Dziewczyny za każde słowo, za Wasze historie, słowa otuchy i pokazanie, że można. Wierzę, że Wasze myśli nie pójdą na marne, a każda Mama, która to przeczyta, nie będzie miała obaw. Jesteście wyjątkowe i cudowne - jeszcze raz dziękuję <3.

Halo, Mamusie - jak było albo jest u Was?
Był lęk, obawy?
Co z tą miłością do drugiego dziecka?
JAKI TY MASZ WIELKI BRZUCH

JAKI TY MASZ WIELKI BRZUCH

Przy kasie w sklepie:

- Na kiedy ma Pani termin? - pyta ekspedientka.
- Na koniec października - uśmiechnęłam się.
- Ale ma Pani ogromny brzuch.
- Wiem, wiem - kiwam głową.
- Miałam kiedyś klientkę, która najpierw wprowadzała brzuch, a później sama się wtaczała. Pani taka malutka, a ten brzuch taki olbrzym - kontynuowała ekspedientka.
- I na mnie pewnie przyjdzie pora, więc do zobaczenia - uśmiechnęłam się radośnie.


Ulubione i najczęściej słyszane teksty ostatniego miesiąca: "ale masz wielki brzuch", "to już końcówka", "kiedy rodzisz". Uśmiecham się i odpowiadam, że dla nas, to idealnie, bo im większy brzuch, tym więcej miejsca dla malucha. Największe zdziwienie pojawia się na twarzach, kiedy mówię, że jeszcze prawie 3 miesiące do rozwiązania. Wtedy najczęściej słyszę, że do porodu, to mnie na wózku zawiozą, bo nie będę w stanie chodzić :-D.

Faktem jest, że w ciąży z Matyldą takiego brzucha nie miałam. Do porodu szłam z małym, okrągłym brzuszkiem, wtedy było mi ciężko, ale z perspektywy czasu wiem, że wtedy było dobrze - ciężko, to bywa teraz. Jestem totalną ignorantką i kiedy ktoś mi mówił, że można mieć problemy z założeniem skarpetek, czy butów, to w myślach pukałam się w głowę. Kiedy słyszałam, że ktoś ma problem z siedzeniem albo zginaniem się w pół, to jakoś nie mogłam uwierzyć. Dzisiaj biję się w pierś i zwracam honor, bo sama mam ogromny problem z założeniem butów, a siedzenie na zbyt niskim lub niewygodnym siedzisku bywa tak trudne, że wolę stać. Ubranie się w cokolwiek graniczy z cudem, bo nie dość, że we wszystkim czuję się kiepsko, to i wyglądam średnio. Jednak moje niespełna 50 kg sprzed ciąży, to waga wspaniała - obym szybko do niej wróciła.

Porównując okres ciąży z Matyldą do obecnej stwierdzam, że teraz będzie trudniej. Po pierwsze dlatego, że waga jest nieco większa, ja jestem dużo większa, a i wtedy nie miałam dwulatka pod opieką, ale podchodzę do tego tak, że kiedy jest mi źle, to marudzę, chociaż staram się jak najrzadziej, bo wiem, jak ważne jest podejście. Upały też nie pomagają, ale kiedy ma być ciepło jak nie teraz? Za moment będzie szaro i ponuro - zatęsknimy za słońcem, więc słoneczko świeć jak najdłużej.

Kolej na Was - jak Wasze brzuchy prezentowały się w ciąży?
Było Wam ciężko, czy stan błogosławiony, to dla Was najlepszy okres?
Nie lubiłyście, kiedy ktoś znowu Wam powtarzał, że macie duży brzuch?
KARUZELA DLA MALUSZKA - DIY

KARUZELA DLA MALUSZKA - DIY

Kompletowanie wyprawki dla dziecka, to jeden z przyjemniejszych momentów ciąży. Z Matyldą całą wyprawkę mieliśmy skompletowaną około 7 miesiąca, teraz zaś nie mamy praktycznie nic - nawet listy rzeczy do kupienia. Postanowiłam jakoś pomału się zorganizować, co prawda nie wzięłam kartki i ołówka, żeby notować, ale w głowie coś tam siedzi. Postanowiłam wykorzystać swoją kreatywność, która pojawia się tylko w ciąży i zrobić karuzelę dla Malucha. 


Potrzebujemy:
* klej do tkanin albo igłę i nitki w odpowiednich kolorach
* nożyczki
* wkład z poduszki
* spinacz
* coś do pisania
* filc - mój ma 2 mm grubości.



Wycinamy wzory takie, jakie nam odpowiadają - tu jest duże pole do popisu. Ja ze względu na biegającą Matyldę pod nogami, musiałam wybrać te najprostsze. Środek karuzeli zrobiłam większy, bo chciałam, żeby był filarem, ale można też zrobić to na okręgu, który będzie wyglądał bardziej profesjonalnie. Wszystkie elementy ze sobą posklejałam, zostawiłam tylko duże czworokąty nie zszyte i nie sklejone, żeby włożyć do środka wypełnienie.



Na środkach małych prostokątów od czarnej strony przyszyłam nitkę, żeby całość miała na czym zawisnąć.  Po włożeniu wypełnienia zszyłam wszystkie boki na okrętkę - nie chciało mi się wyciągać maszyny, ale też uznałam, że tak będzie ładniej. Duży czworokąt ma 5 nitek od czarnej strony - 4 w rogach i jedna na środku, żeby karuzela trzymała poziom.


Całość ze sobą połączyłam, przyczepiłam spinacz w miejscu, gdzie schodzą się wszystkie nitki, żeby móc karuzelę zawiesić na haku, czy w innym potrzebnym miejscu.



Zostało mi jeszcze sporo filcu, więc pewnie w wolnej chwili zrobię jeszcze jedną karuzelę, ale z efektów tej jestem bardzo zadowolona. Mam tylko nadzieję, że Maluszek będzie nią bardziej zainteresowany niż Matylda, kiedy była maleńka.

Jak Wam się podoba?
Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger