JAK SOBIE RADZIĆ Z ANEMIĄ

JAK SOBIE RADZIĆ Z ANEMIĄ

Anemia, to inaczej niedokrwistość. Choroba, która najczęściej dotyczy kobiet. Przeważnie wykrywa się ją podczas zwykłego badania krwi - obniżony poziom hemoglobiny wskazuje na niedokrwistość. Niedobory żelaza, witaminy B12, czy kwasu foliowego są najczęstszymi przyczynami wystąpienia anemii. Tyle z teorii, która do niedawna była mi zupełnie obca. Po wykonaniu podstawowych badań swoich i Matyldy, okazało się, że ja mam anemię, a Mati ma delikatnie obniżone stężenie hemoglobiny.


Osłabienie i zmęczenie tłumaczyłam sobie ciążą, jednak ostatnio wszystko się nasiliło, więc pomyślałam, że badanie krwi rozwieje wątpliwości. I tak też się stało. Okazuje się, że bóle głowy, zmęczenie, zawroty głowy, bladość skóry, to podstawowe objawy anemii. Z racji ciąży musiałam zacząć działać od razu, więc biorę żelazo przepisane przez lekarza, jednak z poziomem hemoglobiny Matyldy postanowiłam powalczyć komponując jej dietę w taki sposób, żeby zawartość potrzebnych witamin była odpowiednia.

W wzbogacić dietę?

- witamina C - pomaga podczas wchłaniania się żelaza (cytrusy, pomidory, truskawki)
- herbata z pokrzywy
- czerwone mięso, wątróbka, królik,
- sok z buraka, brokuły, szpinak, papryka
- suszone owoce, pestki dyni,
- płatki owsiane, kasze.

Anemia w ciąży zdarza się dość często. Jeśli zareagujemy dostatecznie wcześnie, to nie prowadzi do żadnych powikłań, jeśli jednak nie zadbamy o zdrowie podczas ciąży, to niedobór żelaza może mieć przykre skutki dla dziecka - przedwczesny poród, niską wagę urodzeniową, czy we wcześniejszych etapach ciąży może doprowadzić do powstania wad wrodzonych dziecka.

Badania podczas ciąży są bardzo ważne, bo nie dbamy tylko o siebie, a także o małego człowieka, którego nosimy pod sercem. Drogie mamy i przyszłe mamy - róbcie sobie wyniki, róbcie badania swoim dzieciom, bo morfologia wykonana nawet raz do roku może wiele powiedzieć o Waszym zdrowiu, zdrowiu dziecka, czy Waszego męża.
DLA DZIECKA ZROBIĘ WSZYSTKO

DLA DZIECKA ZROBIĘ WSZYSTKO

Nie wiem, co napisać, co powiedzieć.
Zwyczajne boje się, to za mało.

Pamiętacie mój wpis o siatkówczaku - TU - pisałam wtedy o tym, jak bardzo bałam się o Matyldę, jak kilka dni płaczu potrafiło doprowadzić mnie w nieznany mi świat, poznałam też możliwości swojej wyobraźni. Jednak to już za nami i mam nadzieję, że do tego tematu nie będziemy musieli nigdy wracać. Mówiłam wtedy, że o dziecko, które chodzi, śmieje się i jest przy mnie bałam się bardziej, niż podczas problemów w ciąży. Dzisiaj boje się również o dziecko w brzuszku.

Żyjemy tu i teraz. Nie myślimy o złym, przynajmniej ja tak mam, że staram się odrzucać złe myśli. Czasem mam wrażenie, że wszystkie nieszczęścia dzieją się gdzieś daleko i mnie nie dotyczą. Do czasu... Do czasu, kiedy zaczyna się coś dziać.


Jestem po kolejnej wizycie kontrolnej u ginekologa. Mam anemię, ale to nie jest największy problem. Szczerze mówiąc, to się domyślałam nawet przed zrobieniem wyników, bo czułam się kiepsko - badania to tylko potwierdziły. Działamy.

Najgorsze jest jednak to, że wód płodowych mam tak mało, że maluszek nie ma miejsca. Jest tak bardzo ściśnięty, że nie można go w ogóle dostrzec. Nie widać rąk, nóg, nie wspomnę już o wszystkich organach. W tym momencie nie ma mowy o małowodziu, bo do niego dochodzi w ostatnich miesiącach ciąży, jednak brak wód płodowych może oznaczać wiele wad np. w układzie moczowym dzieciątka. Nie dopuszczam tego złego diabełka do głowy, odganiam go w każdej sekundzie, bo wiem, że będzie dobrze, musi. Tylko ciągle mi dźwięczy w głowie:"niewydolność nerkowa" - słyszę to i czuję każdym centymetrem swojego ciała. Od poprzedniej wizyty powinnam pić 3 l wody dziennie, piłam najmniej 2 l, bo czasami zwyczajnie nie dawałam rady. Jestem mała i szczupła. W poniedziałek kolejna wizyta, trzymajcie kciuki, żeby ilość wód przyrosła, a maluszek był cały i zdrowy. Maluchu, zrobię dla Ciebie wszystko, choćbym miała spędzić cały dzień w toalecie, to będę piła. Minimum TRZY LITRY wody - zaopatrzenie już mam.

Pamiętam, że kiedy trafiłam do szpitala w ciąży z Matyldą, to słyszałam ciągle sprzeczne informacje nt. picia wody. Mówiono, że to nic nie daje, że w taki sposób nie ma szans na przyrost wód płodowych, ale mówiono też, że mam pić i pić. Dzisiaj bym się nie przejmowała takim gadaniem, bo na swoim przykładzie wiem, że jak piję, to jest ok, jak nie piję, to z automatu wód płodowych robi się za mało. Dzisiaj jeszcze przeczytałam, że powinnam wchodzić do wanny na godzinkę dwa razy dziennie, bo to też pomaga w nawodnieniu organizmu. Brawo dla mojego M., bo sam mi o tym mówił, kiedy wracaliśmy od lekarza. Ile w tym prawdy, nie wiem, przekonamy się z czasem.

Może macie pomysły, co zrobić, żeby ta woda lepiej smakowała?
Kawa i herbata się nie liczą. Musi być woda.
Gotuję kompot. Dodaję cytrynę, limonkę. Z czym woda jest jeszcze dobra?

JAK ZROBIĆ HYBRYDOWE PAZNOKCIE

JAK ZROBIĆ HYBRYDOWE PAZNOKCIE

Zawsze z zachwytem patrzyłam na te piękne, zadbane i kolorowe paznokcie. Zaczęłam zagłębiać temat. Zaczęłam szukać. Wpisałam w wyszukiwarce "jak zrobić hybrydowe paznokcie" - wyskoczyło tyle informacji, że sobie odpuściłam. Odłożyłam temat paznokci na kiedyś. 


Wtedy zupełnie przypadkiem trafiłam na TEN post. Przeliczyłam, przeanalizowałam i stwierdziłam, że zakup takiego zestawu opłaci mi się bardziej niż spotkania u kosmetyczki co kilka tygodni. Poszukałam ponownie informacji, poczytałam o paznokciach i o samej technice nakładania hybrydy. Stwierdziłam, że dam radę. Kupiłam sprzęt, wybrałam 2 lakiery i zaczęłam robić. Pierwsze były stopy, później dłonie - efekt zadowalający, choć na pewno z czasem będzie lepiej.


Jak zrobić hybrydowe paznokcie?

1. Nadaj swoim paznokciom oczekiwany kształt, odsuń skórki - ja swoich nie wycinam, kiedyś to robiłam notorycznie i były okropne, dziś po nawilżeniu są naprawdę fajne.

2. Oczyść paznokcie, odtłuść. 

3. Nałóż bazę na paznokcie i włóż rękę do lampy na 2 minuty.

4. Nałóż kolor na paznokcie - ja swój lakier muszę nakładać kilkakrotnie, żeby był jakiś efekt - utwardź każdą warstwę przez 2 minuty.

5. Teraz tylko nałóż top - i znów do lampy na 2 minuty.

6. Na koniec przetrzyj wacikiem nasączonym płynem do żelu i gotowe.

7. Ja dodatkowo nawilżam skórki - mam oliwkę we flamastrze.





Pierwsze paznokcie wytrzymały mi ponad półtorej tygodnia, kolejne prawie 2 - może dobiję do 3 tygodni :-). Dla mnie hybryda to idealne rozwiązanie, nie odpryskuje, paznokcie pięknie się błyszczą i są takie gładkie. Co ważne, podczas robienia mam czas na kawę, a i z Matyldą nie ma większego problemu, bo sama udaje, ze robi sobie paznokcie - maluje je pędzelkiem. 

Podkreślam, że ekspertem nie jestem, uczę się je robić przy każdej próbie. Wierzę, że z czasem będzie lepiej, a moja kolekcja lakierów będzie całkiem pokaźna za jakiś czas. Nie zamierzam zajmować się tym zawodowo, sprzęt zakupiłam dla własnych potrzeb. Mam jedynie nadzieję, że rozwiałam trochę wątpliwości i jakaś część z Was będzie wiedziała jak zrobić hybrydowe paznokcie. Po więcej szczegółów i wątpliwości lećcie do Buubkowej Mamy - ma Kobieta talent :-). W TYM poście znajdziecie sporo porad, a i w komentarzach jest sporo ważnych informacji. Tak naprawdę, to dzięki niej się zmobilizowałam i postanowiłam spróbować.

Jakie macie zdanie nt. hybryd?
Nosicie?
Lubicie?

GDYBYM NIE BYŁA W CIĄŻY...

GDYBYM NIE BYŁA W CIĄŻY...

... wypiłabym butelkę wina.
... poszłabym pojeździć rowerem.
... skakałabym, darła się i wyła do księżyca.

Matylda daje ostatnio w kość. Drze się, płacze bez większego powodu, testuje nas - wiem. I choć kocham ją nad życie, to zwyczajnie brakuje mi sił. Muszę ponarzekać, bo zwariuję chyba.

M. ten tydzień w pracy jest więcej niż w domu, jesteśmy same, tak naprawdę, to zawsze jesteśmy same, tylko ciąża i humory Mati, to mieszanka wybuchowa.

Jeszcze rano się z tego śmiałam, nawet wspominałam o sajgonie w domu Pannie Karolinie ,ale kiedy po 15 - tej Matylda zaczęła krzyczeć, płakać i mieć o wszystko fochy, to nie wytrzymałam, nie dałam rady - też wyłam w kącie, bo co ja mogę :-(. Przytulić, porozmawiać, pocałować, ale czasem to nie wystarcza. Czasem Mati oczekuje ode mnie niemożliwego, ba żebym to ja wiedziała chociaż czego. Ona się zwyczajnie drze, drze, bo tak i już...


Gubię się w tym wszystkim. Nie wiem, jak reagować, jak się zachowywać. Nie chciałabym, żeby moje obecne zachowanie miało wpływ na Matyldę  w przyszłości. O ile radzę sobie z prawdziwym płaczem, czy bólem, to udawany płacz doprowadza mnie do szału... Moje emocje są teraz najważniejsze, bo to ja muszę zachować zimną krew, tylko jak, kiedy hormony buzują do granic możliwości. Za nim zaszłam w ciążę, to zagryzałam zęby, szłam do łazienki, gryzłam ręcznik, teraz zaś nie daję rady, nie wiem, jak panować nad nerwami - staram się, tylko ostatnio z marnym skutkiem.

Położyłam się z Matyldą do spania, patrzę na Nią i wiem, że Ona nie robi tego specjalnie. Wiem, że to maleńkie ciałko nie radzi sobie z emocjami, nie rozumiem otaczającego świata. Chciałabym jej jakoś pomóc, ulżyć, tylko nie mam sprawdzonego sposobu. Nie wiem, nie umiem, ciągle się uczę...

Powiedzcie, jak to wygląda u Was? 
Jak sobie radzicie ze złością swoich dzieciaków?
Jak reagujecie na kolejny płacz?
Poklepcie mnie po ramieniu, proszę.

MAŁOWODZIE I PLAMIENIE W CIĄŻY

O tym, że każda ciąża jest inna nikogo przekonywać nie muszę. To oczywiste. Często jednak strachy z pierwszej ciąży przedostają się w myślach do ciąży drugiej. Czy są ku temu powody? Nie wiem, każdy ma innej doświadczenia, każdy ma inne przeżycia, każdy ma inne podejście. Jednak strach o maleńkiego człowieka jest tak duży, że nawet najmniejsze anomalie powodują szybsze bicie serca.

W ciąży z Matyldą plamiłam na początku, wtedy nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, co może się wydarzyć, ale podświadomie wiedziałam, że to niedobrze. Później krwawiłam, kiedy traciliśmy jednego maluszka. Plamienia się skończyły, jednak ciąża została zakwalifikowana jako zagrożona. Brałam leki, prowadziłam oszczędzający tryb życia i dbałam o nas jak tylko mogłam. Kiedy na którejś wizycie usłyszałam, że grozi nam małowodzie, to zrobiłam wielkie oczy, bo co to jest? Popytałam, poczytałam i już wiedziałam o co chodzi. W końcowym etapie ciąży leżałam nawet w szpitalu, bo wód płodowych było tak mało, że mogło to zaszkodzić maleństwu. Zostałam nawodniona do granic możliwości, piłam 3 litry wody dziennie i daliśmy radę do końca.

W obecnej ciąży też plamiłam, oczywiście zaczęłam panikować. Dziś wiem, że każde plamienie, nawet najmniejsze należy konsultować z lekarzem, bo może doprowadzić do tragedii. Plamienie ma różne źródła - od tych mało ważnych, po te z bardzo smutnymi skutkami (ciąża pozamaciczna, poronienie, zmiany hormonalne, implantacja zarodka, drobne infekcje, łożysko przodujące, podrażnienia szyjki macicy, odejście czopa śluzowego) -o każdym plamieniu, nawet tym najmniejszym mówmy lekarzom. Ja i w tej ciąży niestety plamię, ale jednak nie możemy znaleźć przyczyny, bo niby wszystko jest ok, ale raz na jakiś czas pojawia się krew. Tłumaczę sobie, że taka moja uroda. Staram się nie dźwigać, co z Matyldą jest trudne. Oszczędzam się i sporo odpoczywam, ale sami wiecie, jak jest z małym dzieckiem w domu. Wierzę, że skoro lekarz mówi, że wszystko z dzieckiem jest w porządku, to tak jest faktycznie.

Małowodzie, to mała ilość płynu owodniowego. W tej ciąży profilaktycznie od początku piłam więcej płynów niż zwykle, ale na ostatniej wizycie znów usłyszałam te słowa:"Pani Karolina, pijemy więcej, bo znowu będzie szpital" - dostałam obuchem w łeb. Piję, sikam, sikam piję - tak w kółko. Piję i widzę, jak rośnie mi brzuch, za chwilę będę widziała jak puchnę. Wiecie, że przy małowodziu obraz na usg jest mało widoczny? Pamiętam, że w ciąży z Matyldą sama wiedziałam, że wód jest mało, bo nie można było jej dobrze zobaczyć - taka byłam już wprawiona. Teraz małowodzie nie ma większego znaczenia, jednak przy końcówce ciąży ma dość duże znaczenie dla dziecka. Najważniejsze jest jednak obserwowanie siebie w ciąży, jeśli brzuszek jest maleńki w porównaniu do wieku ciąży, to może być pierwszy sygnał - lekarz na usg na pewno zwróci na to uwagę. Oczywiście nie panikujcie od razu, bo nie każda kobieta chodzi z wielkim brzuchem w 4 miesiącu ciąży - do wszystkiego trzeba podejść z rozwagą.

Jestem jednak dobrej myśli i wierzę, że ta ciąża będzie spokojna i już niebawem będziemy się cieszyć  kolejnym małym człowiekiem <3.

Jak wyglądały Wasze ciąże? 
Miałyście jakieś nieproszone dolegliwości? 
Było coś, co spędzało Wam sen z powiek?
DYLEMATY MATKI - UCZĘ, ODUCZAM

DYLEMATY MATKI - UCZĘ, ODUCZAM

Matka, to taki dziwny stwór - na przemian śmieje się i wzrusza, uczy i oducza, krzyczy i prosi - ciągle targają nią emocje. Najpierw zachodzi w ciążę i boi się każdego dnia, planuje, kupuje, wymyśla. Ma sporo smutków i radości - hormony nią targają. Układa sobie w głowie swój idealny świat po narodzinach maleństwa. I nagle wszystko wywraca się do góry nogami, bo ten mały człowiek nie tylko śpi i je, ale płacze, krzyczy i domaga się wiecznej bliskości. Wyobrażenia biorą w łeb, świat oszalał. Zaczyna się jazda bez trzymanki.

Nie dość, że sama biedna matka ma wiele wątpliwości, ciągle się zastanawia, czy robi dobrze, to jeszcze wszyscy dookoła mają same cudowne rady. Każdy wie lepiej, każdy ma racje i każdego słowa są najważniejsze, a weź w tym wszystkim pomyśl o sobie jak o kobiecie, partnerce - no nie ma jak. Ciągle parcie, spina i ciśnienie.

Smoczek? Nie absolutnie.
Nie karmisz piersią? Nie jesteś prawdziwą matką.
Cesarka? O, to Ty zrobiłaś krzywdę swojemu dziecku.
Samo śpi? Zła, niedobra zostawia niemowlaka na tyle godzin.
Nie zasypia samo? Tragedia.
Jeszcze samo nie je? Dramat.
Nocnik? U nas był w 10 miesiącu.
Nie raczkuje? Nie chodzi? Nie mówi?
Psychiatryk gwarantowany!

Wrzuć matko na luz, daj sobie spokój i olej gadanie innych.


Opowiem Wam, jak było u nas. Może ktoś znajdzie coś dla siebie, może wyluzuje.
Podkreślę jedynie, że Mati jest dzieckiem raczej łatwym w "użyciu", poza spaniem w ciągu dnia nie sprawiała większego problemu.

Karmiłam i piersią i butelką. I choć bardzo przeżywałam, że muszę Młodą odstawić, to jednak butelka była mega wygodna. Poczułam się nareszcie wolna, miałam czas dla siebie i mogłam wyjść z domu. Odstawienie Matyldy to pikuś. Stopniowo ograniczałam karmienia. Wprowadzałam butelkę. Z dnia na dzień było łatwiej i łatwiej, aż w końcu pierś zamieniłam na butelkę.

Matylda usypiała na noc w wózku. Najpierw zasypiała przy piersi, później bujałam ja na kolanach, aż pewnego dnia pokazała paluszkiem, że chce spać w łóżku i od tamtej pory kładę się z nią i zasypia w ten sposób. Samo przyszło. Ot tak!

Samodzielne jedzenie. Mati jadła sama praktycznie od początku, tylko papki podawałam jej ja. Choć było brudno, podłoga woła o pomstę do nieba, a ubranko przebierałam za często, to jadła sama, je do dzisiaj, coraz częściej je sztućcami. Sama decyduje, jak jej wygodniej, przecież nie będzie jadła rękami do 6 klasy podstawówki. Owszem, jak chciałam, żeby zjadła szybko, albo żeby się nie brudziła, to ją karmiłam i czasem nadal to robię, ale to  tylko ze względu na moją wygodę.

Smoczek. Na początku był beee i fuj. Nie i koniec. Aż pewnego dnia zaskoczyła, był używany tylko do spania. W ciągu dnia czasem miała go w buzi, jednak kojarzył się ze spaniem. Aż pewnego dnia wymyśliłam historię o myszce, opowiedziałam i po sprawie. Poszło łatwo i przyjemnie - Mati była chwilę po roczku jakoś. A nie, miałam chwilę zawahania w drugą noc, chciałam oddać, ale zacisnęłam zęby i po sprawie. Dzisiaj tylko na zdjęciach widzimy smoka. 

Matylda raczkowała i chodziła dość szybko, co skutkowało delikatnym problemem z biodrami, bo nóżki wyginały się w łuk, ale teraz są wyprostowane i oby tak zostało. No i gaduła nam wyrosła, gada jak najęta od dawna, ale czasem zazdroszczę koleżankom, których dzieci mówią mniej, bo chociaż jest cisza :-).

Pielucha. Dwa razy próbowałam, za pierwszym razem po kilku dniach odpuściłam, za drugim razem Młoda załapała od razu - trafiłam w moment. Wiem, że najważniejsze jest podejście ze spokojem do wszystkiego, bez oczekiwań i ciśnienia, a jak po kilku dniach nic z tego, to należy odpuścić, to jeszcze nie ten moment. Nie ma co zniechęcać malca do nocnika.

Ciocie dobre rady niech odpuszczą, niech dadzą sobie spokój. Każde dziecko jest inne i każde rozwija się w swoim tempie, przyznajcie sami, że nie znacie osiemnastolatka, który śpi z rodzicami i nosi pampera. Do wszystkiego dziecko dorośnie i z czasem się wszystkiego nauczy. Dajmy dzieciom być dziećmi. Odpuśćmy wyścig i wrzućmy na luz. Najśmieszniejsze jest jednak to, że najpierw sami czegoś uczymy, a później oduczamy i robimy z tego duży problem.
PIASEK KINETYCZNY

PIASEK KINETYCZNY

Czym jest to cudo?

Piasek kinetyczny, to połączenie zwykłego piasku z polimerem wiążącym, który jest zupełnie bezpieczny. Drobinki piasku łączą się ze sobą, więc jest idealny do zabaw w domu. Piasek można kroić, lepić z niego idealne babki, stawiać wieże. Piasek jest łatwy w przechowywaniu - nie wysycha. Nie brudzi, nie klei się, więc posprzątanie go jest dziecinnie proste. Zabawka wspomaga rozwój, przydatna jest również w zajęciach terapii zajęciowej.



Piasek kupiliśmy, kiedy okazało się, że przez chwilę będę musiała dość mocno się oszczędzać. Chcieliśmy jakoś zorganizować czas Matyldzie, bo spacery bywały dość kłopotliwe, a jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, czy Babcia będzie w stanie nam pomóc. 


Strzał w dziesiątkę. Mati uwielbia piasek, mogłaby się nim bawić od rana do nocy, owszem czasem zaczyna go rozrzucać i się wygłupiać, ale generalnie jest to jedno z nielicznych zajęć, którymi Młoda się interesuje. Z "piasieku" robimy babki, kroimy kawałki ciasta, robimy bałwanki - później Mati udaje, że zjada nasze "wypieki". Do tego stopnia udaje, że M. prawie dostał zawału, kiedy wzięła kawałek piasku do ust i powiedziała:"mniam, mniam - udajesz" :-D. Sprintem do niej biegł, bo był pewien, że piasek wyląduje w buzi.

Dla mnie zabawa piaskiem, to też zajęcie całkiem przyjemne, choć był taki moment, że chowałam pudełeczko z naszym kilogramem piachu, żeby Matylda nie wiedziała, gdzie jest, bo ile można. Za to M. mówi, że nienawidzi piasku, bo klei mu się do rąk, a wyniki to z tego, że pocą mu się dłonie, ja na szczęście tego problemu nie mam.


Piasek zaskakuje gości, każdy chce zobaczyć, każdy chce się pobawić - rewelacja, jak dorośli ludzie potrafią się bawić w piasku. Nawet lekarz, który przyjechał na wizytę domową, był zachwycony. Zapisał sobie i stwierdził, że kupi do przychodni albo gabinetu, żeby dzieci miały zajęcie.

Reasumując. Dla nas piasek kinetyczny to hit, nie zauważyliśmy wad. No może poza ceną, bo za nasz 1 kg zapłaciliśmy coś około 50 zł, ale z drugiej strony często kupuje się bezwartościowe zabawki za większe pieniądze. Dodatkowo można go nabyć w kilku kolorach. Z czystym sumieniem polecam. Nasz kupiony na Allegro.
Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger