PATRZYSZ NA TE DRZWI

Siedzimy w salonie. Wszędzie są Twoje zabawki. Bawisz się. Patrze na Ciebie i czuję ogromne szczęście - jesteś dla nas całym światem. Drzwi od Twojego pokoju i naszej sypialni są zasunięte.

Nagle patrzysz. Patrzysz na drzwi sypialni i wołasz: "Tata". Pędzisz do drzwi. Patrzysz na nie z nadzieją. Oczko Ci się zaświeciło. Wiem, czuję, widzę. Zapomniałaś, że tata poszedł do pracy, że przecież wychodził, robiłaś papa, dawałaś buziaka. Byłaś pewna, że po otwarciu drzwi w pokoju będzie tata.
Mówię: "Kochanie, tatuś poszedł do pracy, niedługo wróci".
Idę za Tobą, żeby Ci pokazać, że taty niestety nie ma. Wchodzimy do pokoju, zasuwasz do łóżka, sprawdzasz - taty nie ma :-( Widzę ten zawód na Twojej twarzy, widzę, że tęsknisz. Patrzę na Ciebie i nie wiem, co zrobić. Łzy napływają mi do oczu, ale biorę się w garść. Przytulam Cię mocno i tłumaczę, że tata niebawem będzie już z nami, że poszedł do pracy, że wróci.
Idziemy do salonu, bawimy się dalej. Tylko ja jakoś nie mogę dojść do siebie. Nie umiem zrozumieć, dlaczego ten świat jest tak zbudowany, że większość czasu spędzamy w pracy.
Dlaczego tak jest, że żeby jakoś żyć musimy sobie żyły wypruwać?
Dlaczego musimy się na tyle godzić? Tak wiem, kredyt, opłaty, jedzenie - za coś trzeba żyć.
Tylko jakim kosztem?
Jutro znów wstaniemy, znów będziemy się bawić, aż nagle spojrzysz na te drzwi...
TWÓJ PIERWSZY DZIEŃ TATY

TWÓJ PIERWSZY DZIEŃ TATY

Dziś jest TEN dzień, TEN jedyny, wyjątkowy - to DZIŚ obchodzisz swój PIERWSZY DZIEŃ OJCA.

Może powinnam zacząć:

Drogi Tato...., ale ja w imieniu Matyldy pisać nie będę. Sama Ci to wszystko powie, jak tylko będzie umiała. Jedynie mogę podziękować, że dzięki Tobie jest z nami  ONA :-* Mogę napisać to, co widzę codziennie. Wiem, że jesteś dla niej najlepszym tatą na świecie. Wiem, jak bardzo się starasz. Wiem, jak bardzo ją kochasz :-) I wiem też, że takiego taty można pozazdrościć :-*



Codziennie słyszę to dźwięczne: "TATA". To zawsze są pierwsze słowa, które wypowiada Matylda po otwarciu oczu.
Codziennie widzę, jak pragnie Cię zobaczyć, gdy tylko wstanie i biegiem zasuwa pod drzwi naszej sypialni.
Codziennie żegna Cię wzrokiem i widzę, jak tęskni, kiedy wychodzisz do pracy.
Codziennie do Ciebie dzwoni - czy to telefonem, czy smoczkiem przy uchu - nieważne, dzwoni tylko do Ciebie.
Codziennie, jak pytam gdzie jest tata, chodzi po domu i szuka, po czym wskazuje na zdjęcie.
Codziennie się ze mną przekomarza, ja wołam mama, a Ona jak zawsze tata.
Codziennie czeka na Ciebie, aż wrócisz z pracy.
Codziennie obdarowuje Cię cudownym uśmiechem, jak tylko wchodzisz do domu.
Codziennie raczkuje do drzwi, kiedy się w nich pojawiasz.
Codziennie wspina się po Twojej nodze, żeby zdjąć Ci okulary.
Codziennie tęskni za Tobą bardziej.
Codziennie kocha Cię mocniej :-*

PAMIĘTAJ, ŻE JESTEŚ PIERWSZYM NAJWAŻNIEJSZYM FACETEM W ŻYCIU MATYLDY :-)

WYGIBASY

Córka nasza pierworodna od jakiegoś czasu się giba. Najpierw niezdarnie na czworaka zaczęła poruszać ciałkiem, teraz już coraz sprytniej na dwóch nogach.

Na samym początku nie mogłam załapać, co ona wyczynia. Ma taki grający stolik, za każdym razem, kiedy włączałam odpowiednią melodyjkę, to Matyldzia się rytmicznie poruszała, może za 10 razem wpadłam na to, że to zwyczajnie taniec :-) Teraz Młoda nie tylko rytmicznie podskakuje,  ale też giba się na boki. I najśmieszniejsze jest to, że nie do każdej muzyki, musi lecieć coś, co sobie upodobała :-)
Nie będę marudzić, ale gusta muzyczne mamy nieco inne - Matylda jednak woli disco polo :-p No dobra, tłumaczę sobie, że to takie rytmiczne, że takie skoczne i dziecku się podoba. Dotarło też do mnie, że TEN mały człowieczek jest odrębną jednostką i ma swoje zdanie - oj rośnie nam charakterna kobita :-D Coś, co podoba się mnie, wcale nie przypada jej do gustu, więc u nas hitem ostatnich dni jest Miód Malina :-D

Sami zobaczcie, jak dziecię tańczy :-) Trudno ją nagrać, bo jak widzi telefon, czy aparat, to biegiem do niego leci, ale chociaż odrobinkę udało mi się uwiecznić :-)




Tak się zastanawiam, czy może w domu będziemy mieć tancerkę? Może Matylda zdecyduje, że taniec to jej przyszłość?

POŁOŻNA 3550 CUDÓW NARODZIN - MÓJ PORÓD

Kiedy książka pojawiła się na rynku, na większości blogów parentingowych można było o niej przeczytać. Powiem tylko tyle - KAŻDA KOBIETA POWINNA JĄ PRZECZYTAĆ. Czytając - śmiałam się i płakałam na zmianę. Żałuję bardzo, że w ciąży nie miałam możliwości przeczytania takiego dzieła. I mam jeszcze jedno marzenie - osobiście poznać autorkę :-)

Miałam to szczęście, że książkę udało mi się  wygrać w konkursie na blogu Żanety - za co jeszcze raz serdecznie dziękuję :-) Przeczytałam w dwa wieczory - nie mogłam się oderwać. Cudowna była! Na pewno do niej wrócę.

Dzięki książce, opisom porodów. Dzięki temu, jak pisze autorka, jak przekazuje emocje, jak cudownie mówi o kobietach, o dzieciach, o mężczyznach zrozumiałam, że poród może być najcudowniejszym doświadczeniem w życiu. Mimo bólu, mimo zmęczenia, mimo łez. Żałuję, że wcześniej tak o tym nie myślałam.

Mój poród rozpoczął się w szpitalu, w nocy - musiałam budzić położne. Na szczęście fajne babki miały dyżur, więc obyło się bez fochów. Już wieczorem czułam się inaczej. Położyłam się spać, raczej czuwać. Około 3 nad ranem obudził mnie ból kręgosłupa - wiedziałam, że się zaczęło. Brzuch mi się napinał i bolał kręgosłup. Spokojnie dawałam radę. Wstałam, pochodziłam trochę - mierzyłam częstotliwość skurczy - 9 - 7 - 5 minut. Około 5 stwierdziłam, że idę do dyżurki. Położne wyrwane ze snu nie bardzo wiedziały, co się dzieje - trochę się pośmiałyśmy, zbadał mnie lekarz i zaprowadzono mnie na salę porodową. Przyjęła mnie bardzo "miła" położna, patrzyłam tylko na zegarek i zastanawiałam się, o której jest zmiana - pominę nasz dialog, bo nie był wart moich nerwów. Stwierdziła, że akcja porodowa się nie rozpoczęła i ktg nic nie pokazuje, a na porodówce spędzę co najmniej 12 h. Wypełniłam wszystkie papierki, podpisałam zgody i leżałam, wsłuchiwałam się w tętno Matyldy. W sali pojawiła się jak anioł - młoda, sympatyczna, piękna kobieta - nasza położna - pamiętam, że właśnie pofarbowała włosy na rudo, bo każdy mówił, że cudownie wygląda. W między czasie przyjechał M. - przestraszony, zaspany, obolały (był po wypadku) - od razu poczułam się pewniej. Położna wytłumaczyła nam, że ktg, to tylko urządzenie i nie musi pokazywać skurczy, że jeśli mam skurcze od kręgosłupa, to w ogóle może ich nie zauważyć. Po 8 skurcze zatrzymały się, poszłam na usg - lekarze oglądali maleństwo, zdecydowali, że dostanę oksytocynę. Jak ja się wtedy bałam, tyle historii na ten temat słyszałam, ale wiedziałam, że nie ma innego wyjścia. Położna nam nie przeszkadzała, sprawdzała co chwilę, czy wszystko ok. Ostatni raz byliśmy we dwoje, wiedzieliśmy, że za chwilę wszystko się zmieni :-) Byłam dziwnie spokojna. Nie bałam się. Skurcze były co raz bardziej odczuwalne. Lekarze na badaniu usg śmiali się, że nie wyglądam, jakbym miała rodzić - a ja zgrywałam twardzielkę - zgodnie stwierdzili, że z ciekawości zajrzą do mnie później. Nie byłam już taka uśmiechnięta. Rodziłam w jedynej sali do porodów rodzinnych w szpitalu (był przed remontem), miałam do dyspozycji różne sprzęty ułatwiające radzenie sobie ze skurczami, miałam też wannę. Przez całą ciążę kąpiel działała na mnie kojąco, ta kąpiel była inna - bolało mnie wszystko. Dzisiaj jedynie jak się mocno skupię, to pamiętam ten ból, ale dałam radę, dałam radę urodzić bez znieczulenia. Będąc w wannie kilka razy głośno krzyknęłam, był też moment, kiedy twierdziłam, że nie dam rady, że już nie chce :-) Zaczęły się skurcze parte - przeszłam na łózko, usadowiłam się wygodnie (o ile rodząc może być wygodnie). Pojawiły się jeszcze 2 położne - jedną znałam ze szkoły rodzenia - przyszła pani doktor, przyszedł neonatolog. Wszyscy byli bardzo mili, pomocni, czułam, że jestem dla nich ważna, że nie jestem kolejną pacjentką. Temperatura na dworze tego dnia sięgała 36 stopni, było potwornie gorąco. Pociłam się strasznie, między skurczami regenerowałam siły, zamykałam oczy i odpoczywałam - nie mogłam uwierzyć w to, że organizm sam wiedział, że musi zbierać siły na kolejny wysiłek. Ta faza porodu trwała 25 minut, jak dla mnie akurat :-) Współpracowałam z położną, wykonywałam jej polecenia, słuchałam jej, ale i ona słuchała mnie - każdej rodzącej mogę poradzić, żeby naprawdę robiła to, co położna mówi - będzie łatwiej! O 11:55 na świecie pojawiła się nasza córeczka - piękna, najpiękniejsza. Przez pierwszych kilka sekund nie docierało do mnie, że jest już z nami, dopiero po chwili załapałam i mocną ją przytuliłam - przyssała się do piersi i tak spędziliśmy prawie 2 h. Największym fenomenem było dla mnie to, że Matylda poznawała mój głos. Jak zaczęła płakać i tylko się do niej odezwałam, to przestawała - niesamowite emocje :-* Zostaliśmy sami, przytulaliśmy się i cieszyliśmy. Emocje porodowe opadały, za to pojawiła się euforia i szczęście - ogromne szczęście. 3 h po porodzie w ogóle nie czułam się jakbym rodziła, czułam się świetnie. Oczywiście coś tam mnie bolało, ale śpiący człowiek obok mnie nie pozwalał myśleć o bólu :-* Później 2 dni w okropnym ukropie i do domu - nie mogłam się doczekać, kiedy wyjdziemy już we troje <3 Cudowne chwile!

Powiem tak:
gdybym wcześniej miała możliwość przeczytania w/w książki na pewno inaczej chciałabym przeżyć swój poród - mimo że był prawie idealny, to nie odczuwałam go jako mistycznego wydarzenia. Nie wiem, czy bym się zdecydowała na poród w domu, ale chciałabym, żeby był bardziej intymny, bardziej przez nas kontrolowany. Przecież to takie ważne i cudowne doświadczenie :-)

A Wy, zdecydowałybyście się na poród w domu? Czy uważacie, że urodzić trzeba i już?

BYŁYŚMY NA WSI

Wychowywałam się na wsi. Mieszkałam w bloku, miałam pełno "cioć" i  "wujków", na sąsiadów zawsze mogłam liczyć, no i znajomi - koleżanki i koledzy - było nas mnóstwo. Biegaliśmy razem, paliliśmy ognisko, graliśmy w siatkówkę, bawiliśmy się w podchody, w chowanego - było świetnie.

Matylda urodziła się i mieszka w mieście. W naszej kamienicy/bloku mieszka troje dzieci - wszyscy są starsi. Matyldzia nie ma rówieśników. Ciekawe, jak będzie wyglądało jej dzieciństwo? Ciekawe, jak je będzie kiedyś wspominała?

Zeszły tydzień spędziłyśmy u moich rodziców - byłyśmy na wsi. Co prawda pogoda nam nie dopisała, ale było fajnie. Trochę odpoczęłam, Mati spędziła czas z Dziadkami, Ciociami, Wujkami, Kuzynkami i Kuzynem. Wiecie jak Mała lgnie do dzieci. Jak tylko widzi małe bąki, to śmieje się cała. Nawet jeśli dziecko jest trochę większe, to ona jakby instynktownie wyczuwa, że to ktoś młodszy, z kim można się pobawić, z kim można się pośmiać. Nawet jak w telewizji widzi dzieci, to zawsze się uśmiecha - czyżby brakowało jej towarzystwa rówieśników? Może powinniśmy się zastanowić nad rodzeństwem? :-) Każdego dnia coś się działo, każdy dzień był wypełniony, co do minuty. Zdjęć nie będzie, bo nie zabrałam aparatu niestety, a telefon też leżał w domu z powodu braku zasięgu.  Wracając w piątek do domu zdałam sobie sprawę z tego, że taki wyjazd w pojedynkę jest jednak wyzwaniem, bo niby wszyscy chcą pomóc, a jednak każdy tylko na chwilkę, na moment. No i wieczory w pojedynkę, kąpanie sama, ubieranie sama, usypianie sama. Mimo to takie wyjazdy są nam potrzebne, bo zmiana klimatu, bo zmiana otoczenia, bo trochę rozrywki :-)

I jeszcze jedno sobie uświadomiłam na tym wyjeździe. Jestem uzależniona. Jestem uzależniona od internetu, od Was. U rodziców mam bardzo slaby zasięg, więc internet prawie mi nie działał. Okropne były wieczory bez laptopa na kolanach, bez sprawdzenia, co u Was słychać. Nadrobiłam już wszystko, jestem znowu na bieżąco :-) Fajnie, że się pojawiliście w moim życiu. Lubię spędzać czas z Wami, choćby wirtualnie. Mam nadzieję, że chociaż część z Was będę miała możliwość poznać w realu. Marzy mi się takie spotkanie <3
Copyright © 2014 ja-matka.pl , Blogger