Kocham swoją córkę całym sercem, życie bym za Nią oddała, jest spełnieniem moich marzeń, dopełnieniem mnie, ale bywają takie chwile, że mam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie...
Dlaczego się o tym nie mówi? Dlaczego MATKI siedzą cicho, a otwierają się dopiero, jak ta druga zacznie narzekać. Nagle się okazuje, że myślimy podobnie, że podobnie czujemy, że przeżycia też mamy podobne, smutne to trochę, bo przecież w kupie siła.
Kiedy zachodzimy w ciąże, chyba do końca nie zdajemy sobie sprawy z tego, co nas czeka. Cieszymy się jak szalone, przygotowujemy pokoik, szykujemy wyprawkę, odpoczywamy. Ja dodatkowo chciałam spędzić jak najwięcej czasu z moim partnerem, żebyśmy mogli się sobą nacieszyć tylko we dwoje.
Oczywiście naczytałam się w ciąży jakichś poradników, złotych myśli i nie wiadomo jeszcze czego - teraz mówię niestety, bo pewnie byłoby mi łatwiej, gdybym zdała się na własną intuicję. Urodziłam, chciałam jak najszybciej wrócić do domu, chciałam jak najszybciej zastosować wszystkie "rady" - o zgrozo, co ja sobie wtedy myślałam. Po przyjeździe do domu okazało się, że nie jest tak jak sobie wymarzyłam, że dziecie nasze samo sobie wszystko ustala i to my musimy się dostosować, dodatkowo hormony dawały o sobie znać. Pierwsze 2 tygodnie były tragiczne. Nie umiałam się cieszyć z tego małego człowieczka, było mi ciężko i źle. Bolały mnie piersi, miałam wysoką temperaturę, Matylda chciała być ciągle przy cycu, bałagan w domu, brak obiadu, czasami nawet nie mogłam pójść do łazienki - teraz sobie myślę, że to były ŻADNE problemy. Nie umiałam się pogodzić z tym, że muszę być ciągle dostępna, że nie mam chwili dla siebie, że skończyło się nasze dawne życie, bo ewidentnie się skończyło, ale zaczęło się nowe, teraz lepsze, fajniejsze, bardziej wartościowe :-)
Teraz się wszystko poukładało i choć nie mam posprzątane w domu, nie zawsze jest obiad, to nie oddałabym tego życia za żadne skarby! Pewnie, że czasem mam dość, że wspomnę sobie, jak było fajnie, kiedy mogłam spać do 10! Kiedy mogłam sobie wyjść z domu bez tego całego osprzętu, albo jak wymyśliłam sobie, że gdzieś pojedziemy tak spontanicznie. Musiałam to napisać i będę o tym czasem pisać, żeby Matylda nie miałam złej i sfrustrowanej matki, robi mi się lżej.
Wiem, że to dopiero początki, że pewnie będzie raz lepiej, raz gorzej, ale z dnia na dzień znam tego mojego malucha coraz bardziej, coraz bardziej ją kocham, coraz bardziej się zaprzyjaźniamy, no i najważniejsze, że ja już tak nie panikuję - troszkę się uspokoiłam :-)